niedziela, października 10

Kebeb z Lamy

Remont idzie dalej, choć nie wiele się ruszył, sufit wykończony i trafiliśmy na problem - kafelki - ale chyba zostanie rozwiązany nagłym zastrzykiem gotówki ;)

Po za tym, edukacja, bardzo fajna miła i przyjemna... ok, gówno prawda, tydzień zaczynam z grubej rury, trzy razy na 7:30 do ~17-19stej... nosz kurwa mać! 12godz na uczelni... Na szczęście czwartki-piątki luźne, tylko jedne zajęcia na wieczór. 

Tydzień temu wystartowałem również ze swoim nowym pseudoartystycznym projektem - Llama Project - choć teraz przeżywam chwilę zwątpienia, ale trzymajmy się mocno.

A na koniec krótkiego wpisu dobra wiadomość - zacząłem tyć! :D Po raz pierwszy od 5? lat waga pokazała co innego niż klasyczne, niezmienne 65. Teraz mam 67kg... jeszcze 8 i będę w 7mym niebie ;P Widać ostatnia piwno-kekabowa dieta się sprawdza.

środa, września 29

Bob Budowniczy

Trochę człowiek się ociąga z blogowaniem, cóż, wakacyjna przerwa... powiedzmy ;)

Wrzesień miesiącem pracujących! Dla dobra i poprawienia stanu życia obywateli towarzyszy mego mieszkania kontynuujemy remont łazienki. Idzie oporowo, ale nie ma się do dziwić. Dziwnym zbiegiem okoliczności pod koniec września zachciało mi się nadrabiać wakacje tak więc remont zaczynam w okolicach 15stej by co drugi-trzeci dzień o 21szej uciekać na miasto. A teraz nadchodzi uczelnia, choć na szczęście dwa wielkie kamienie milowe remontu mamy już za sobą - podwieszany sufit & oświetlenie oraz odpływ z WCetu (oby nie ciekł :O).

Tak więc, remontowa wrzawa gna, z drugiej strony nadciąga uczelnia a w międzyczasie mam plan na artystyczne coś, w weekend kolejny wpis(?)


środa, sierpnia 25

Urodzino-imieniny

Wczoraj imieniny, dwa tygodnie temu urodziny, trochę roboty, trochę zapału, mam nadzieję, mało słomianego i dużo rozrywki, tak w skrócie prezentują się moje minione 2 tygodnie ;)

11.08.2010 - lat skończonych dwadzieścia i jeden. Co może zrobić 21-latek? Urządzić małą urodzinową imprezę. Wykosztować się na poważnej jakości trunek, jakoby jeden z najlepszych na świecie - Belvedere - szczerze? zostanę przy swoim absolutnym Absolucie. Jak mawia Dosia - nie widać różnicy, to po co przepłacać! Ale tutaj wypada od razu podziękować znajomym za prezenty, procentowe, Skyy vodka, zawsze chciałem przetestować, oraz Jack Daniels & 2x szklanica. Prezent trafny, aż tak trafny, że skończył się tego samego dnia ;)

Ale koniec picia! Co więc może zrobić nowy 21-latek w swoje urodziny po za imprezą? Wybrać się ze znajomymi do kasyna - na Black Jacka oczywiście ;) I tak oto mój portfel stał się uboższy o, trochę drobnych ;)

Urodziny się udały, oj tak, udały się ;)


Ci którzy tutaj wpadają częściej zauważyli, że od paru dni wisi dodatkowa, nowa strona - Astropolowanie - czyli moje nowe hobby, coś więcej o tym za dni parę.

Miłego

czwartek, sierpnia 5

oŻyj i Zwyciężaj!

środa, sierpnia 4

Ogień Krzyżowy

2gie przykazanie (w oryginale)

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym

Ex 20, 4-5

Dobrze, że "prawdziwi chrześcijanie" wiedzą co jest dobre ;)

środa, lipca 28

Bonnie and Clyde

2gi dzień z festiwalem ENH znów ograniczał się tylko do kina plenerowego. Za sprawą wielu opinii i otoczki kultowości towarzyszącej filmowi Bonnie and Clyde postanowiłem obejrzeć tą produkcję z 1967 roku.

Wiedząc, że miejsce na rynku trzeba zająć trochę wcześniej wybrałem się półtorej godziny wcześniej na miejsce. "sala" była pusta, więc przysiadłem sobie z Moby Dickiem w sąsiedniej kawiarni i zamówiłem pod natchnieniem serialu Mad Men do picia Old Fashioned. Delektując się tym, jak się okazało przepysznym koktajlem w towarzystwie jazzu lecącego z głośników uznałem, że mógł bym tak oczekiwać w nieskończoność.

Oczywiście nie dało się czekać w nieskończoność, tak więc zająłem wygodne miejsce, spotkałem jednego znajomego i zacząłem oglądać film.
Filmy z tamtego okresu są dość niebezpieczne przy oglądaniu w dzisiejszych czasach. Wiele z nich zachowuje swoją energię i to coś, co sprawia, że są kawałkiem dobrego kina (jak Ojciec Chrzestny) a część ukazuje jak różne było ówczesne kino. Różnice te często doprowadzają do komicznego efektu. Tak też było w przypadku Bonnie and Clyde.

Historia tej pary została ukazana w niejednej produkcji. Film z 1967 jest pierwszą ekranizacją z Faye Dunaway jako Bonnie Parker i Warrenem Beatty jako Clyde Barrow. Para głównych bohaterów wypadła całkiem nieźle na ekranie patrząc przez pryzmat ówczesnych lat. Zresztą nie tylko główna para wypadła nieźle. Każdy bohater był dobrze zagrany, choć z upływem lat film stracił trochę na założonym klimacie dramatycznym i zyskał lekkie zabarwienie komiczne. Widać to szczególnie przy pierwszym pojawieniu się C.W. Mossa (Michael J. Pollard) oraz prawie zawsze gdy do gry wkraczała Blanche (Estelle Parsons). Jedną z najśmieszniejszych rzeczy jednak jest fakt, że Estelle dostała Oscara właśnie za rolę Blanche. Nie wyśmiewam tutaj bynajmniej nagrody, ponieważ wykonanie jest genialne a bohaterka wzbudza sympatię widza.

Uczepić się można tylko trochę fabuły filmu. Historia zakochanej pary morderców została przedstawiona nawet znośnie, gdyby nie fakt, że w wielu miejscach zdaje się być naciągana. Nadrabia to na szczęście muzyka, czasami skoczna, całkiem pasująca do strzelanin, która nie robi z nich poważnych, epickich walk ale raczej ciekawe typowo kinowe, westernowe strzelanki.

Jeśli ktoś będzie miał okazję, to polecam obejrzeć, ale na siłę nie ma co za tym filmem ganiać. MOja ocena 6+ - dobre z plusem.

sobota, lipca 24

Samotny Student

22 lipca - 1 sierpnia 2010 - oto okres trwania jednego z moich ulubionych festiwali

Era Nowe Horyzonty

10 - jubileuszowa edycja, ale jak sam pan Gutek mówił, bez zbędnych dodatkowych ceremonii

Przez remont i tym podobne moje plany zeszłoroczne, by tym razem zakupić w końcu karnet znów skończyły się takim samym rezultatem co zwykle. Ale nie wiem czy to zła opcja.

Festiwal rozpoczął się dla mnie trochę nieprzychylnie. Ponieważ nie wczytałem się znacząco w ramówkę, przegapiłem Kinematograf Bagińskiego, który niestety wyświetlany był tylko raz a jest to animacja którą chciałem bardzo chętnie obejrzeć na dużym ekranie.

Na szczęście, w gronie znajomych, udało mi się zrealizować plan obejrzenia minimum jednego filmu. Pojawiliśmy się więc na inauguracyjnym pokazie plenerowym na rynku, prezentowany film - Samotny Mężczyzna.

Film na pierwszy rzut oka może wyglądać dość kontrowersyjnie. Oto mamy za głównego bohatera Georga, wykładowcę angielskiego w stanach, który ma już swoje lata na karku, spędzamy z nim w trakcie seansu jeden dzień. Dzień ten, jak to z reguły bywa w takich przypadkach, okazuje się być prawdopodobnie najważniejszym dniem w jego życiu. George ma jeden problem, nie może się pogodzić z przeszłością, z faktem, że parę miesięcy wcześniej zginął jego życiowy partner, z którym spędził szesnaście lat.


Ostatni poważny film gdzie głównym bohaterem jest osoba homoseksualna był to, jeśli pamięć mnie nie myli, Tajemnica Brokeback Mountain z Heathem Ledgerem. Zaskakuje mnie trochę fakt, że tym razem obyło się bez jakiegoś medialnego szumu. Cztery lata temu Tajemnica wywołała lekką falę oburzenia, tym razem obyło się bez tego choć nie wiem czy to fakt dojrzałości środowiska, czy fanatycy są po prostu zbyt zajęci krzyżem. Ale wróćmy z torów parapolitycznych do filmu.

Główną rolę, Georga Falconela zagrał Colin Firth (m.in. Mamma Mia!, Zakochany Szekspir, Angielski Pacjent). Wykreowana przez niego postać była genialna. Jest to jedna z ciekawszych postaci jakie miałem okazję oglądać w tym roku. Oczywiście film miał światową premierę jeszcze w roku 2009, Firth załapał się na nominację do Oscarów za główną rolę męską, ale przegrał w Jeffem Bridgisem (czy zasłużenie, nie wiem, nie widziałem Szalonego Serca) Po za postacią pierwszoplanową na uwagę zasługują dwie role drugoplanowe. Juliane Moore I (m.in. Godziny) jako Charlote była genialna. Choć jej rola była zdecydowanie epizodyczna, definitywnie zapada w pamięć. Zresztą za kreację kobiety nieszczęśliwie zakochanej w geju dostała nominację do Złotych Globów. Na uwagę widza zasługuje jeszcze Nicolas Hoult który zagrał Kennego Pottera - młodego ucznia profesora Falconela. Nicolas kolejny raz zapunktował u mnie jako aktor, za pierwszym razem miał okazję w brytyjskim serialu Skins (który gorąco polecam)

Jak na portalu filmweb ktoś napisał (+/-): Po raz kolejny przyszedł ktoś z po za przemysłu filmowego i przypomniał im jak się powinno filmy kręcić. Tym kimś jest Tom Ford zaś Samotny Mężczyzna jest jego zdecydowanie udanym debiutem filmowym. Ford jest znany ze swojej śmiałości przy kreowaniu marek w świecie reklamowym, wiele kampanii spod jego ręki było szeroko krytykowanych m.in za obsceniczność. Facet jak dotąd zajmował się kreowaniem mody, to on uratował w 1995-96 roku Gucciego od bankructwa, a później wzmocnił markę YSL. Nie wiem w jakim dużym stopniu fakt ten miał wpływ na realizację filmu, ale widać w ujęciach, oświetleniu i przede wszystkim kolorach artystyczną rękę. Samotny Mężczyzna nie jest dobrym filmem tylko pod względem fabularnym ale jest również dobrym, o ile nie wspaniałym filmem pod względem wykonania. Przeciągane ujęcia oraz zabawa nasyceniem kolorów w połączeniu z muzyką spod ręki naszego rodaka - Abla Korzeniowskiego (nominacja do Złotych Globów za muzykę) - pięknie oddaje emocje towarzyszące bohaterowi.

Jeśli ktoś będzie miał okazję obejrzeć Samotnego Mężczyznę, zdecydowanie polecam. Jest to kolejny kawałek dobrego kina, rodem z Hollywoodu, ale bez tej Transformersowej głupoty. Jednak za oceanem potrafią jeszcze robić filmy ambitne.

sobota, lipca 17

Postmodernizm

Dzisiaj kumulacja wielu treści, zacznijmy od cytatu:

Sapere aude

- Horacy

Czyli odważ się być mądrym. Mądrość, rzecz trudna w ujęciu, nabywana z doświadczeniem, to zdecydowanie, na pewno jest dopełnieniem wiedzy, zdecydowanie nie jej synonimem.
Ok, kończę nim zacznę zachowywać się jak "amerykańscy naukowcy".

A apropopo nich, polecam ten oto artykuł o amerykańskich (i nie tylko) "naukowcach" )głównie związanych z postmodernistyczną socjologią;)

A na sam koniec wiersz autorstwa Tima Minchina pt Storm. W temacie powyższym. Zapraszam do oglądania, a na jesieni ma się pojawić ten sam wiersz w wydaniu typograficznym, tutaj trailer.

środa, lipca 7

Los Meblos

Kolejny tydzień wakacji mija. Powoli wprowadzam swój plan zdobywania zatrudnienia w życie. Zobaczymy jak skutecznie. Jak na razie niezbyt, ale nie siedzę przynajmniej bezczynnie na dupie... nie cały dzień ;) Jutro wybieramy się w kolejne miejsce w ramach poszukiwania złotych dukatów. Wkurzać tylko będzie mnie lekko utrudnione przemieszanie się po mieście - skończył mi się bilet miesięczny a nie wiem czy opłaca się kupować teraz kolejny.

Wolny czas który się pojawił nie jest aż tak do końca przeze mnie marnotrawiony. Zmusiłem się w końcu do przeniesienia szafy ze starego mieszkania. teraz wielkie bydlackie coś straszy mnie po nocach ;) ale zrobił się ład i porządek z ciuchami (stara komódka pękała w szwach) Pojawienie się nowej szafy to i kolejna, drobna miana w umeblowaniu. Po za tym mam zamiar w ramach zabijania wolnego czasu zrealizować parę innym pseudo-remontowych rzeczy. Telefon porządnie zamontować, bo ile lat może wszystko opierać się na prowizorce. Sufit wykończyć. Rolety do okna jakieś dorwać. Pozbyć się internetowego kabla biegnącego przez środek mojego pokoju (czytaj - kupić router WiFi)

Ehh, dajcie mi robotę, Robota da mi kasę, Kasa da mi szczęście i będzie cool.

Mam stertę pudełek z neostradą, co z tym badziewiem zrobić :/ Pewnie wypieprzyć. Oj porządki porządki, ciężka sprawa.

Na koniec filmik mojego ulubionego kabaretu 0 Limo - szczególnie polecam fragment od 2:07min ;)

środa, czerwca 30

Sailing for Dummies

Rad z wiatru, heroj żagiel rozpiął, i był wzdęty.
Siadł u steru i biegle przez ciemne odmęty

Łódź kierował
- Homer, Odyseja
25'ego rozpocząłem oficjalnie wakacje, od egzaminu z analizy ;) Ale później było już tylko lepiej ;) W piątkowy wieczór znalazłem się w Bydgoszczy, by jeszcze późniejszym piątkowym wieczorem znaleźć się nad zalewem Koronowskim.
Pod namiotem, na świeżym powietrzu człowiek śpi zawsze miło i przyjemnie (o ile nie lata żadne robactwo na około), tak więc mimo ciężkiego dnia poprzedniego i 5 godzin w pociągu wstałem skoro świt, albo trochę później, ale przed 7:00 na pewno. Smaczne i obfite śniadanie na świeżym powietrzu łechtało nasze (moje i Taty) hedonistyczne zachcianki. Tak dobrze przygotowani zabraliśmy się za szykowanie naszej łódki.



Ojciec, ze stażem 30 letnim, ja z 30minutowym, po otaklowaniu naszej niebieskiej omegi (na zdjęciu wyżej) ruszyliśmy w odmęt wód wszelkich mórz i oceanów... teoretycznie ofc ;)
Mimo, że męcząca, zabawa była dla mnie przednia, choć na początku strasząca. Ale miałem prawo się bać, gdy żaglówka jedną burtą witała się z wodą, a ja po przeciwległej w ramach balastu wystawałem w 80%. Gdy już się przyzwyczaiłem z faktem, że to tylko tak groźnie wygląda i wywrotka zbytnio nam nie grozi adrenalina i chęć prędkości wzięła swoje, choć mimo przyzwoitego wiatru musieliśmy trochę odpuszczać ze względu na mizerny, 135kg balast jaki z tatą tworzymy.



Dzień drugi był trochę mniej emocjonujący, głównie za sprawą pogody. Mimo, że pojawił się taty znajomy, Mr. Piątek który w sam raz uzupełniał nasze braki w balaście to niestety znaczną część dnia nie wiało. A przynajmniej nie wiało przyzwoicie.

Mimo wszystko, ten dwu dniowy wypad zaliczam do bardzo udanych. Po za emocjami, spalonymi rękoma i wymęczonymi dłońmi przywiozłem do domu parę wspomnień m.in. o wpieprzaniu się łódką na mieliznę czy tonących okularach, ale przede wszystkim zaraziłem się zamiłowaniem do żagli ;)
Historie żaglowe Taty pod tym linkiem.

poniedziałek, czerwca 28

Czy mi sie bedzie powodzić?

Fala powodziowa #1 już za Wrocławiem, zaś fale #2 i #3 są jeszcze w drodze. To oznacza mniej więcej tyle, że Wrocław w tym miesiącu będzie pełen powodzenia, mam tylko nadzieję, że tego powodzenia wystarczy ponieważ ... Sesja tuż tuż! Pierwsze egzaminy za mną, pierwsze sukcesy jak i porażki, pierwsze... no może nie pierwsze, ale kolejne nieprzespane noce, zabazgrane kartki i, no niestety, zmarnowane godziny na pierdolenie (o niczym)
Tym razem przedmiotów jest 6, więc drobna oszukańcza zmiana w "zajebistym sesjowyświetlaczu postępu" względem poprzedniego semestru.


SESJA2

Algebra abstr. i KOTowanie - niezaliczone
Analiza 1 - zaliczone (3.0)

Fizyka - niezaliczone
Podst. zrzędz... zarządzania - zaliczone (3.0)
Urządzenia Tech. Komput. - zaliczone (3.5)
Wstęp do programowania - zaliczone (4.0)

Deficyt: 20/20
Zaliczenie semestru: zaliczony!

3... 2... 1... ...

Edit (9 czer): Ćw z fizyki za mną, zaliczone, oł jeah, jestem zadowolony, programowanie również do przodu :) Czyli jest fajnie, choć tylko ćw z fizy były zaskoczeniem, pozytywnym ;) Jutro za to czeka mnie maraton, jak widać, 2 egzaminy w tym jeden poprawkowy no i w piątek analiza, będzie ciekawie ;P

Edit (28 cze): Zakończenie sesji już za mną, a nie powiem, końcówka była emocjonująca, oby jak najmniej takiego stresu na przyszłość. W piątek o 12:00 zabrałem się za pisanie egzaminu ostatniej szansy z analizy1, o 15:30 już wpakowałem się w wakacyjny pociąg nad zalew. W niedzielę oberwałem wynikami na necie - 12/30 = 3pkt brak do zaliczenia = dopytka ustna w poniedziałek od 13 do 14stej. Szybkie sprawdzenie środków lokomocji i tak oto o 13:20 witałem się z Głównym Wrocławskim. Na szczęście udało mi się dotrzeć na miejsce o czasie a i pan Profesor spojrzał przychylnym okiem na moje wypociny z całkowania przez części. 3.0 jest, semestr zaliczony, w następnym spełnię swoje marzenia - j.Japoński & łucznictwo ;)

środa, czerwca 9

Wygrana czy przegrana?

Szybki poke-review poprzedniego tygodnia. Jak wiadomo, pierwszy tydzień zmagań zakończył się dla nas źle, bankroll w wysokości 26$ z 30 startowych (a tak dokładniej, to 50$ liczac moje dwa dni szaleństw) czyli strata strata i jeszcze raz strata. Na szczęście pojawił się turniej, a w turnieju wygrana, i to ładna, bo 33 miejsce = 40$, w międzyczasie zdobyłem 10$ przy stolikach co dało mi piękne ~75$! Wypłata od 50$ więc chciałem jej dokonać i tu niemiła niespodzianka. Startowe 50$ z PokerStrategy jest zablokowane aż do ugrania 1000punktów, mi brakowało jakiś 400. Nie zrażając się wskoczyłem na jeden limit wyżej i rozpocząłem ugrywanie punktów.

Szczęście trochę mnie jednak opuściło, o ile piękne wygrane się zdarzały to pech trzymał mocno, nie jeden AK/KK a raz nawet AA! postanowili mnie wycackać i w ten sposób kwota uciekała w dół. Stan aktualny? 50$, co daje mi 25$ straty, nie fajnie, oj nie fajnie. Na szczęście natychmiast podjąłem specjalne środki zapobiegawcze, schodzimy limit niżej i gramy ostrożniej. 1000pkt powinno już być za mną, lecz ponieważ minimalna wypłata to 50$ w planach mam ostrożną grę do piątku, by ustukać te 5-10$ ponad 50$ by móc spokojnie pomnażać wydatki dalej. 

wtorek, czerwca 1

Pokersesja - tydzień #1

Ponieważ znów wróciłem do pokerowego nałogu postanowiłem na blogu umieszczać raz w tygodniu podsumowanie wyników. Codzienne zmiany zawsze na tłiterze po sesji ;)

Wystartowaliśmy ze stanem $50 od pewnej tajemniczej strony (rejestracja, quiz => free $50) ale oczywiście pod wpływem emocji i głupoty oraz nie trzymania się reguł strategii i grania na szczęście niż na rozum pierwsze 20 zielonych poszło się je... wietrzyć. Tak więc na starcie gdy już człowiek zaczął myśleć, analizować rozdania i popełniane błędy oraz oglądając dziesiątki cudzych analiz rozdań początkowy bankroll wynosił $30

5 pierwszych dni: +1,71 -2,45 +0,58 -2,83 -0,66 co suma summarum daje nam stratę, no niestety ;) Rozegrałem 1'427 rąk, średnia strata, $0.002/rozdanie; $0.52/godz
Wiedząc, że przez stół przerzuciłem ~20 baksów strata nie jest zła, ale lepiej by kolejny tydzień był na plus ;)

Pozostały bankroll: $26.35 (-$3.65)

Dwa razy w tym tygodniu miałem pecha z parą dam na ręce, widać kobietom ufać nie można ;) Moje QQ przegrało z AK (AA KK vs QQ) oraz z AJ (kolor vs QQ TT) raz dość bolesnego pecha z parą króli - moje KK vs AK (AA), no ale przyjmuję to z godnością, pech trzeba wliczać w grę ;)

A tak z globalnych statystyk - najmniej dochodową ręką startową okazał się zdradziecki AK (-$7,01 0.14/rozdanie) zaś najbardziej dochodową oczywiście para AA ($14,58 0.81/rozdanie)

niedziela, maja 30

Wrocław od zawsze poddaje się ostatni

Bardzo ładnie nam się we Wrocławiu ostatniego czasu powodziło, oto parę videorelacji, fotki później:


(uwaga, początek głośny)


niedziela, kwietnia 25

To jest tylko kwestia czasu

Kwiecień był dość owocnym miesiącem dla mnie, jeżeli chodzi o moje wizyty w kinie. W ciągu czterech (i pół) tygodnia obejrzałem aż cztery filmy co daje średnią jednego filmu na tydzień a pierwszy tydzień maja nie zapowiada, bym miał z tej średniej zrezygnować. Problemem pozostaje więc tylko moje leniwe podejście do życia, problemy natury moralnej i w ogóle zbliżająca się apokalipsa. But first come first.

Agora – tym filmem rozpocząłem mój filmowy maraton. Film nie jest jakimś wielkim hollywoodzkim hitem więc nie zdziwiłem się tym, że znalezienie kina gdzie Agorę jeszcze grają zajęło mi sporo czasu (a było to ledwo dwa tygodnie po premierze). No niestety, w kinach króluje tylko to co może dać dużą kasę, albo jest zza oceanu tak więc chwilę mi zabrało szukanie kina gdzie jeszcze grają ten hiszpański film. Film autorstwa Alejandro Amenábara (odpowiedzialny m.in. za Inni)

Agora jest bardzo udanym widowiskiem historycznym. Miejsce akcji - ogarnięta kłótniami na tle religijnym Aleksandria. W samym centrum tych kłótni znajduje się Hypatia (Rachel Weisz) Kobieta która przekłada chęć zdobywania wiedzy ponad wiarę i rodzinę.
Film przemyca w pewnym sensie subiektywną ocenę autora jeżeli chodzi o chrześcijaństwo. Każdą z trzech religii jakie przewijają się w fabule (chrześcijaństwo, judaizm, religia starożytnego Egiptu) obarcza piętnem fanatyzmu. Jedynie bóstwo Hypatii, którym jest filozofia, okazuje się być zdroworozsądkowe, lecz nie ma ona szans w starciu z otaczającym ją fanatyzmem.
Głównym trzonem filmu jest historia Aleksandryjskiej filozofki lecz na szczęście nie robi się z tego nudny film historyczny lecz wciągające widowisko, choć nie jest ono aż tak epiczne jak Troja.

Po za bardzo ciekawą fabułą film ma swoje plusy w wykonaniu technicznym. Tym co rzuca się w oczy to piękna scenografia, połączona z przyzwoitymi zdjęciami daje nam Aleksandrię która chętnie bym odwiedził, widać, że jest to miasto nauki a nie wojska. Towarzysząca nam przez cały czas muzyka spełnia swoją najważniejsza rolę - buduje tło i napięcie w scenach lecz nie jest na tyle oszałamiająca by nucić ją po wyjściu z kina.
Aktorstwu w szerokiej perspektywie nie można nic zarzucić, Rachel Weisz jako Hypatia, Ashraf Barhom jako fanatyczny Ammonius, Sami Samir jako Cyryl, wszyscy pokazali się z najlepszej strony. Jedynie Davus (Max Minghella) był dla mnie irytujący w drugiej połowie filmu, i to nie jako bohater ale z powodu obsadzonego na jego miejscu aktora.

Jeżeli miał bym okazję obejrzeć gdzieś Agorę ponownie, nie wahał bym się ani chwili, chyba, że odpychał by mnie nadmiar matematyki w tym filmie (Hypatia zajmowała się krzywymi stożkowymi, ja jestem na Polibudzie => przynajmniej w kinie nie chce matmy ;P)

sobota, kwietnia 10

Nigdy bym nie pomyślał, że po pierwsze taka sytuacja będzie miała miejsce, a tym bardziej, że będzie mi brakować Kaczyńskiego. 

Zaskakujące...

poniedziałek, kwietnia 5

Alchemii ciąg dalszy

Wody uwarz kwaterkę do dwóch, bacz by nie więcej! Sążną łyżechnę miodu najprzedniejszego domieszaj. Przestudź, lecz pomknij, by nie oziębić! Spirytu najostrzejszego dwie kwaterki dolej. Uprzednio egzotyczną pomaranczyję przygotuj co by ją wtenczas czymprędko do wywaru wrzucić. Sztychem przedniego rapiera z cztery tuziny ran jej zadaj i w każdą po diabelskim nasieniu kawy piekielnie spalonym upuść. Garść kolejną dorzuć swawolnie do dzbana wraz z wanilią wzdłuż ciętą. Dzban zapieczętuj na dwie pełnie księżyca uważając, by co dni trójcę w posadach nim zatrząść. Gdy okres ten minie, ostrożnie by nie zmącić, wywar zlej znad pomarańczy do pomniejszych butlów. Waniliję i pomaranczyję w precz diabłom ciśnij, butle zapieczętuj i niech cie diabeł nie korci by przed upływem kolejnych trzech pełni pieczęcie złamać!
Ów czas dopiero współbraciom napitek zaoferuj!

niedziela, marca 28

Mad as a hatter

Dwa tygodnie temu miałem okazję widzieć najnowszy film Burtona - Alicja w krainie czarów, oczywiście w 3D, oczywiście z napisami.

Jesteśmy znów w Anglii, 10 lat po wydarzeniach opisanych przez L.Carolla, Alicja ma już 19 lat i skupia na sobie wzrok wielu osobników (w tej roli Mia Wasikowska) w tym lorda Hamisha który pragnie poślubić Alicję. Ta swych poprzednich wizyt w krainie czarów nie pamięta, zdają się one jej być jedynie ciągle powtarzającymi się snami tak więc, gdy w najmniej odpowiednim momencie oświadczyn pojawia się biały zając, Alicja postanawia go gonić i dowiedzieć się, czemu wydaje jej się on tak znajomy. W ten oto sposób Alicja wraz z widzami wpada przez króliczą norę ponownie do zaczarowanej krainy Tima Burtona.

Idąc na film trzeba zapamiętać jedno, najnowsze dzieło Burtona jest inicjowane szyldem Disneya. Piraci z Karaibów pokazali, że nie wszystkie filmy od nich są przesłodzone, ale mimo wszystko, do arcydzieła klimatu Alicji... wiele brakuje. Projekt świata jest oszałamiający. Widz zostaje przytłoczony nierealnością kreacji, otuloną mgłą posępności Burtona. Dominują mroczne ujęcia i kolorystyka scen. Stworzone postacie są oszałamiające, niestety po za Szalonym Kapelusznikiem. Tego ma się trochę dość, jest on przesadzony, przekombinowany. Na uwagę zasługują oczywiście obie Królowe. Zarówno gra aktorska Anne Hathaway (Biała Królowa) jak i Heleny Bonham Carter (Królowa Kier) powalają z nóg. Wszechobecne, wręcz prawdziwie-sztuczne dobre obycie postaci Anne genialnie dopełnia się z małością Królowej Kier.

W tym zestawieniu boli nijaki Johnny Depp. Jego postać zarówno w całej kreacji jak i wykonaniu nie pasuje w tym filmie. Wizualnie przerysowany, aktorsko strasznie wyciszony, widz spodziewa się czegoś ekstrawaganckiego a dostaje produkt zalatujący nijakością. Choć można się tutaj dopatrywać geniuszu tej postaci właśnie w tym, że aż tak odcina się od całej produkcji.

Na wielką uwagę zasługują postacie animowane. Pan Gąsienica (głos by Alan Rickam) mimo, że pojawia się w filmie dwa razy zapada w pamięci. Marcowy Zając jest oszałamiający, powala z nóg gdy pojawia się na ekranie. Szkoda tylko, że motyw Kota z Cheshire (Stephen Fry) jest tak mało wykorzystany ponieważ to jest moja ulubiona postać z uniwersum Wonderlandu.

Jeśli chodzi o oprawę audio-wizualną jest ona całkiem przyzwoita. Muzyka pięknie się komponuje z obrazem, nie rozprasza widza ale z nóg go nie powala, motywów się nie nuci, niestety o nich się zapomina. Nie jest to wada ale zaletą zdecydowanie również nie jest. Lepiej ma się obraz w Alicji... Oczywiście wykonany w 3D co powoli staje się normą dla wielkich reżyserów. (czekam na Woodego Allena w 3D ;) Nie jest to cud-miód 3D niczym w Avatarze, ale głębia obrazu jest wyczuwalna. Wiele osób narzeka, na małą ilość bajeranckich scen z udziałem tej technologi ale jak już nie raz wspominałem, dla mnie to jest plus. Trzeci wymiar nie jest w tym filmie centrum akcji, lecz jedynie dopełnieniem dzieła by uzyskać lepszy efekt estetyczny.

Suma summarum najnowszy film Burtona jest wart wydania 25zł na bilet, jest wart kupna DVD z nim, ale trzeba pogodzić się z tym, że Tim Burton ma lepsze pozycje na swoim koncie ;)

piątek, marca 19

Through the Looking-Glass


Sposób na oglądanie przeszłości. Jak wiadomo, światło ma swoją ograniczoną prędkość, wystarczy ustawić naprawdę wielkie lustro w kosmosie w odpowiednie odległości (np 1 rok świetlny) i nagle zyskamy możliwość oglądania przeszłości (w czasie rzeczywistym, w HD i bo ostatnio modnie - w 3D ;P)

Genialne w swojej prostocie :O

środa, marca 17

Państwo inwigilacji?

Do komendy powiatowej w Lipnie zadzwoniła mieszkanka Skępego, która informowała, że od dwóch dni na sąsiednim dachu siedzi gołąb i patrzy w jej okno. Podczas rozmowy telefonicznej kobieta doszła do wniosku, że takie zachowanie ptaka jest niespotykane i bardzo możliwe, że jest to gołąb szpiegowski.

za policyjni.pl

niedziela, marca 14

Sherlock²

Na początku stycznia miałem przyjemność wyjść do kina na najnowszy film jednego z moich ulubionych aktorów - Roberta Downey Jr. - Sherlock Holmes w realizacji Guy'a Ritcha (m.in., genialna Rocn'n'Rolla) - jeden z lepszych reżyserów jakich znam.


Film charakteryzuje się dość specyficznym ujęciem tematu. Poznajemy nowy wizerunek Sherlocka, zdecydowanie odległy od tego, co aktualnie serwowały nam produkcje opowiadające o jego przygodach. Nowy film Ritcha trzyma się Hitchcockowskiego szablonu. Zaczyna się mocno, od mistycznych obrzędów by w następnych scenach nie tracić tępa i jedynie popędzać napięcie i akcję do góry. Na pewno nie ma czasu na nudę w trakcie trwania filmu.

Z obsady aktorskiej wyróżnić trzeba na pewno trzy postacie. Po za pierwszyplanowym duetem od genialnej strony pokazał się Hans Matheson - znany mi bardziej z serialu The Tudors. Już w tamtej produkcji zachwycił mnie na tyle, bym zaczął zwracać bliżej uwagę na produkcje z jego udziałem. Hans zdecydowanie wie jak grać czarne charaktery, jego postacie posiadają zachwycającą nutkę demoniczności, szaleństwa. Pierwszoplanowy duet Roberta Downeya Jr i Jude Lawa spisuje się wyśmienicie - bo jak by inaczej miał się spisywać? Można jeszcze wspomnieć o kreacji Rachel McAdams jako Irena Adler ale nie jest to rola która zapada na długo w pamięć.

Całkowicie inaczej ma się sprawa z głównymi bohaterami, są to kreacje które na długo zapadają w pamięci. Jude Low jako dr. Watson spisuje się wyśmienicie jednak najwięcej kontrowersji wzbudza postać Sherlocka Holmesa. Guy Ritche zrezygnował z klasycznie utartego wizerunku detektywa jako dżentelmena. Mamy tutaj do czynienia z ekscentrykiem który całkowicie nie respektuje żadnych zasad towarzyskich, funkcjonuje we własnym świecie i odnosi w tym sukcesy. Żeby wypowiedzieć się rzetelnie o postaci pierwszoplanowej musiałem zapoznać się z literackim pierwowzorem. Tym sposobem wpadła w moje ręce powieść Studium w szkarłacie autorstwa Arthura Conan Doylea

Powieść jest dość przyjemna, na parę krótkich dni czytania. Nie jest męcząca, co jest oczywiście plusem, napisana ładnym językiem zaś fabuła morderstwa i sposób jego rozwiązania ukazują właśnie iście Sherlockowski klimat. O mordercy oraz wszelkich detalach nie wiemy nic aż do końca powieści, gdzie następuje wielkie ujawnienie tajemnicy. Sherlock tutaj jest postacią zajmującą się tylko tym co potrzebne dla jego zawodu - nie wie nic co jest dla niego zbędne. Nie zna teorii Kopernika bo po co ona mu do rozwiązywania zagadkowych morderstw. Postać filmowa jest bardzo genialnie odwzorowana względem tego co możemy przeczytać w książce.
Powieść zdecydowanie polecam, przyjemna i miła w "dotyku".

Jeśli chodzi jeszcze o film, Sherlocka Holmesa docenić należy zarówno za oprawę wizualną jak i muzyczną. Londyn wykreowany przez Guya Ritcha charakteryzuje się dość mrocznym klimatem, w sam raz pasującym do opowiadanej historii choć oczywiście nie aż tak mrocznym jak w przypadku Tima Burtona. Na dużą uwagę zasługuje przede wszystkim muzyka w tym filmie. Żałuję, że nie udało się Zimmerowi zdobyć tegorocznego Oscara ponieważ był by 100% zasłużony.

Suma summarum polecam obie te pozycje - zarówno film jak i powieści o Londyńskim detektywie.

P.S. Mój ulubiony webkomis wrócił - The Movie !

poniedziałek, marca 8

Noc niespodzianek nie koniecznie poważnych

I mamy już kolejną galę Oscarów za sobą. Jest to czwarta gala którą oglądam z rzędu, począwszy od mojej ulubionej, 79tej którą prowadziła Ellen DeGeneres. (polecam obejrzeć, to jest na prawdę genialny monolog wejściowy) Tegoroczną galę prowadzili Alec Baldwin oraz Steve Martin. Nie mogę chwilowo wypowiedzieć się w pełni na temat otwarcia gali, ponieważ jest to trzecia noc Oscarowa którą zmuszony jestem oglądać via net-streaming. Tym razem nie poszło mi tak łatwo jak rok i dwa lata temu i pierwsze 40min spędziłem na rozwiązywaniu problemu kiepskiej jakości wideo. (liczę, że w końcu TVP wróci rozum do głowy oraz przypomną sobie, że mają pełnić misję i zaczną puszczać Oscary na nowo)
Wiem, że w Polsce galę transmitowało Canal+ - miałem okazję przez parę minut właśnie tą wersję oglądać na streamingu, ale bardzo szybko zrezygnowałem ponieważ lektor był do (_!_)... BARDZO lekko mówiąc. Jeśli ktoś u władzy w C+ to przypadkiem przeczyta - BŁAGAM! Nigdy więcej! Przynajmniej nie ten facet!.

Wracając do tematu - otwarcie? Nie wiem jakie było. Wprowadzenie gości przez prowadzących po otwarciu? Średnie. a przynajmniej na tyle, na ile miałem okazję widzieć. Niektóre żarty jakie słyszałem przyprawiały mnie o żal i wstyd (niestety, moja wada - wstydzę się za postacie które widzę na ekranie - oglądanie Forresta Gumpa jest dla mnie katorgą ;) Genialne za to były w większości osoby ogłaszające nominację. Ben Stiller pobił wszystkich na głowę i jest dla mnie gwiazdą hostingową tegorocznych Oscarów. Oto fragment jego przedstawienia:

Przejdźmy zatem do najważniejszej częsci - zdobywcy i moje reakcje na nie. Zacznijmy od kategorii około technicznych.
Efekty specjalne - Avatar - ktoś był zaskoczony? Chyba nikt, pewniak na 110%, nie było szans by ta statuetka trafiła gdziekolwiek indziej. Film Camerona zdobył jeszcze dwie statuetki, dla mnie będące sprawą dyskusyjną. Pierwsza z nich jest za scenografię druga za zdjęcia. To co trzeba zauważyć w tym przypadku, to fakt, że Avatar w ogromnej większości został wygenerowany komputerowo. O ile statuetkę dla Kim Sinclair (scenografia) można zrozumieć, bo aktualnie każdy film topowy dziejący się w świecie innym od naszego wykorzystuje technikę komputerową do tworzenia planów szerszej perspektywy. O tyle statuetka za zdjęcia jest już na prawdę dla mnie nie na miejscu. Gdzie tutaj operator, gdy film robimy komputerowo! Równie dobrze produkcje Pixara mają więc prawo być nominowane w tej kategorii. O dziwo, Avatar nie był nawet nominowany za najlepszą charakteryzację (choć całkiem słusznie - znów argument o wykonaniu) ta statuetka trafiła w ręce ludzi od StarTrecka - całkiem słusznie.
Statuetki za najlepszy dźwięk i montarz twafiły do tego samego filmu - Hurt Locker - nie miałem okazji jeszcz widzieć, więc wstrzymam się z opiniowaniem wszelkich wygranych dla (ciekawostka) produkcji ex-żony Jamesa Camerona.
Za najlepszą muzykę nagrodę zgarnął film UP - całkiem słusznie. Był jednym z 2ch moich faworytów w tej kategorii, obok Sherlocka Holmesa. UP również wrócił z statuetką za najlepszy film animowany, i tutaj również miał moje błogosławieństwo, choć wolał bym jednak chyba, by trafiła ona to Tomma Moore'a za Sekret księgi z Kells (bardzo piękna animacja, niedługo na stronach bloga opis).



Jeżeli chodzi o kategorię która w tym roku jako jedyna była obsadzona rodzimą produkcją - krótki dokument - to Królik a la Berlin statuetki nie ugryzł. (dokument tutaj do obejrzenia) Trafił w ręce autorów "Music by Prudence", czy słusznie? Nie wiem, nie widziałem, ale dla Akademii pobił głos Czubówny. Podobnie sprawa ma się z krótką animacją. Wygrała Logorama, (nie widziałem, nadrobi się) a kibicowałem French Roast choć brakowało mi między nominowanymi Cat Piano (ale nie wiem, czy w ogóle mógł być ten short nominowany ;) Dwa ostatnie polecam, Logorame? Nie wiem, jeszcze ;P

Przejdźmy więc do najważniejszych statuetek. Aktorka 2go planowa - zdobywa Mo'Nique za film Precious - nie widziałem, raptem tyle co na urywkach w trakcie gali - wydaje się być zasłużona. Aktor 2go planowy - Christopher Waltz za Bękarty Wojny - gdyby ta statuetka poszła w inne ręce musiał bym kupić bilet do LA i wyśmiać Akademię. Swoją drogą, dla mnie to Bękarty a nie Avatar są największym przegranym tegorocznej gali. Osiem nominacji, jedna statuetka, szkoda, wielka szkoda.

Quentin nie zgarnął statuetki za najlepszy scenariusz oryginalny - dostał ją Mark Boal za The Hurt Locker. Najlepszy scenariusz adaptowany wg. Akademii to Precious i jednocześnie powoduje to dodanie tego filmu do mojej listy "do obejrzenia" (Kibicowałem Dystryktowi, nie wyszło ;P)

Największą niespodzianką tegorocznej gali była zdobywczyni nagrody dla najlepszej aktorki. Pobiła Hellen Mirren (statuetka za Królową) oraz Meryl Streep (na koncie 2 Oscary, 16 nominacji!). Przeszłą do historii jako pierwsza osoba która w ten sam weekend zdobyła zarówno Oscara jak i Złotą Malinę (antyoscary rozdawane przez krytyków za najgorsze produkcje i kreacje) - Sandra Bullock - napomnę, że to była również jej pierwsza nominacja w tej kategorii. Fakt ten automatycznie powoduje, że The Blind Side ląduje na liście razem z Precious.
Statuetkę dla najlepszego aktora zdobył gość który jest jednym z moich ulubionych aktorów. Facet jest kapitalny, ma klasę, powala kreacjami, po prostu rozbraja. This award just belong to that dude! - Jeff Bridges za Szalone serce. (film również zdobył nagrodę za najlepszy utwór muzyczny)

Do najważniejszej nagrody w tym roku nominowanych było aż dziesięć produkcji. Dwie z nich były mocno przeze mnie wspierane - UP oraz Bękarty. Obie odpadły, może za rok nie powinienem wspierać swoich ulubieńców? :D Topowa statuetka więc mogła trafić do jednego z 2ch faworytów - Avatara by James Cameron albo The Hurt Locker by Kathryn Bigelow. Z tego starcia starego małżeństwa cało wyszła tym razem kobieta. THL okazał się najlepszą produkcją ubiegłego roku zaś Kathryn pierwszą kobietą zdobywającą dwie najważniejsze statuetki - za najlepszy film oraz za reżyserię. Gratulujemy, choć w niektórych kręgach uważane jest to za nieprzyjemny gwałt na Quentinie ;P (szczególnie statuetka za reżyserię)



Tegoroczna gala była pełna niespodzianek. Począwszy od topowych nagród jakim była reżyseria i aktorka pierwszoplanowa po nagrody techniczne gdzie Avatar zgarnął statuetki do których nie koniecznie powinien być nominowany. Teraz czas odpocząć na chwilę od szału nagród i w spokoju obejrzeć zbliżające się produkcje. Kolejna nieprzespana noc dopiero za rok!

czwartek, marca 4

Demoniczne Dni

Pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Gorillaz. 9 lat temu już miałem wychodzić od kolegi, gdy nagle na MTV poleciał teledysk do Clint Eastwood.

Od razu zakochałem się w tym zespole i w chwilę później miałem już na playliście wszystko co wydali do tamtego czasu.

Gorillaz to dość nietypowy zespół. Głównie dla tego, że jest w pełni animowany. Oficjalnie rzecz biorąc, w skład wchodzą cztery postacie, wszystkie fikcyjne. Pochodzący z Brooklynu perkusista - Russel Hobbs w młodości został wydalony z szkoły Xavier'a dla Uzdolnionej Młodzieży, opentany przez rapującego ducha - Del'a. Gitarą elektryczną zajmuje się młoda japonka - Noodle. W zespole znalazła się przypadkiem. Ktoś wysłał ją FedEx'em, z całkowitą amnezją Noodle umiała wypowiedzieć tylko jedno słowo - makaron (noodle). Po wydaniu pierwszej płyty poleciała do Japonii odkryć swoją przeszłość. Okazało się, że jest ostatnim żywym super-żołnierzem wyszkolonym do gry i walki muzyką. Jej specjalnością była gitara - zarówno w grze jak i w walce. Na bassóFFce gra Murdoc Faust Niccals. Podrzucony pod drzwi swojego ojca jako niemowlak Murdoc miał ciężkie dzieciństwo przepełnione wszelkimi uzależnieniami oraz borykaniem się z znęcającym się ojcem. Wolakem zajmuje się głównie 2D. Jego spotkanie z Murdociem było przypadkowe i dość nieszczęsne w skutkach. Oberwał on bilą (czarną 8'ką) w twarz od Murdoca w pubie.
Nieoficjalnie idea zespołu powstała w trakcie spotkania do jakiego doszło między liderem i wokalistą Blur - Damonem Albranem (2D) oraz rysownikiem komiksowym Jamie Hewlettem (Murdoc). Po za podstawowym składem zespół często nagrywa kawałki z udziałem gości specjalnych.

W 2005 roku zespól wydał drugą full-track płytę zawierającą same nowe kawałki - Demon Days. Była to pierwsza oryginalna płyta jaką kupiłem, oczywiście wydanie kolekcjonerskie.

Utwór promujący płytę - Feel Good Inc - zapadł w mojej pamięci równie szybko co Clint Eastwood. Dodatkowo, 75% płyty po dziś dzień znajduje się na mojej najważniejszej playliście C4 (o niej kiedyś napiszę ;)

W jednym słowie Gorillaz gra muzykę alternatywną. Każdy znajdzie dla siebie chociaż jeden kawałek, który przypadnie mu do gustu. Przekrój materiału jest naprawdę spory, od hip-hopu (Clint Eastwood) przez disco (Dare) i elektroniczną (El Mañana) po balladę (Fire Coming Out of the Monkey's Head).

Już w poniedziałek (8 marca) pojawi się kolejna - trzecia płyta Gorillaz - Plastic Beach z udziałem gościnnym m.innymi Snoop Doga i Lou Reeda. Do poniedziałku istnieje również możliwość darmowego przesłuchania całej płyty pod tym adresem. Zapraszam i polecam! Oczywiście łatwo się domyślić, że w poniedziałek zaopatrzę się w ich najnowszy krążek ;)

Pozdrawiam, i życzę miłego słuchania.

poniedziałek, lutego 22

Prawie jak Zmierzch

Klasyka to to, co wszyscy chcieli by przeczytać i czego nikt nie czyta

— Mark Twain

Wśród moich pozycji do przeczytania znajduje się bestseller Zmierzch (by: S.Meyer) ale to nie o tych wampirach dzisiaj mam zamiar napisać. Z trzy lata temu, nudząc się w Empiku wpadł mi w ręce pierwszy tom wielotomowej (trzynaście pozycji) serii Nekroskop autorstwa Briana Lumley'a, pod tym samym tytułem. Miesiąc temu miałem okazję być ponownie w mediatece. Oddając zapomniane przeze mnie książki matematyczne (aż 30,- kary!) postanowiłem wybrać coś nowego. Niestety Zmierzchu nie było, był tylko tom drugi, a nie będę zapoznawał się z sagą od połowy (choć historię Edwarda już znam, widziałem film, na celu mam sprawdzenie, czy powieść jest równie gówniana) ale wracajmy do wątku. Zawiedziony brakiem romansidła przypomniałem sobie, że istnieje inna, ciekawa powieść o wampirach. W ten oto sposób wypożyczyłem sobie drugi tom Nekroskopu - Wampiry (choć wierniejszym tłumaczeniem było by, używane już w powieści - wampyry)

By ukazać zarys historii drugiego tomu mistrza horroru (wg. tylnej okładki) nie da się nie opowiedzieć części pierwszej, lecz czytając sam tom drugi można zrozumieć fabułę, mimo wszystko, nie polecam. Tak więc opis dotyczyć będzie całości. Mamy lata 70'-80', zimna wojna trwa w zaparte i między innymi w okół niej krąży fabuła. W obu tomach mamy główny wątek przeplatający całość - walka radzieckiego Wydziału E z brytyjskim INTESP'em. Tym, co nietypowe, to fakt, że obie organizacje są wydziałami paranormalnymi. Aż do wydarzeń z pierwszego tomu ich jedynym celem jest szpiegowanie przy użyciu mocy psychicznych. To co zmienia bieg wydarzeń to pojawienie się Harrego Keogha - tytułowego Nekroskopa który posiada umiejętność rozmawiania z umarłymi. Dzięki swoim umiejętnościom odkrywa, że Związek Radziecki tak na prawdę jest najmniejszym zmartwieniem, oraz, że poważniejsze zagrożenie stwarza zakopane na Wołoszczyźnie pradawne zło. Tym złem jest Tibor Ferenczy - wampyr uwięziony przez swojego twórcę na wieczność w ramach kary za opuszczenie rodzimego domu.

Pierwszy tom posiada trzy główne wątki - Wzajemne działanie wywiadów, życie Harrego oraz spotkania Dragosaniego (rosyjskiego agenta paranormalnego) z Tiborem Ferenczym, w których poznajemy historię wampyra. Autor pokazuje się z najlepszej strony, jeżeli chodzi o prowadzenie historii. Częste wymienianie wątków podsyca stale zainteresowanie losami bohaterów nie wprawiając jednocześnie w zagubienie. Dodając do tego naprawdę zaskakujący finał tomu pierwszego, dostajemy pozycję warta polecenia. Część druga zaczyna się tam, gdzie skończyła pierwsza, więc napięcia nie brakuje, choć tutaj już wyczuwa się spadek przy zakończeniu. Mimo wszystko, osobiście, jestem w stanie czytać sagę Nekroskopu choćby tylko, dla wątku historycznego, opowiadającego o losach wampyrów.

To co na pewno wyróżnia powieść Braiana Lumley'a od najnowszej wampirzej kaszanki to właśnie ukazanie wampyrów. Zapomnijcie o święcących w słońcu Edwardach, mamy tutaj do czynienia z naprawdę mrocznymi opisami, które nie raz wprawiały mnie w pewnego typu osłupienie. Autor zrezygnował z klasycznego ujęcia wampira jako człowieka o nadprzyrodzonych cechach. Tutaj wampyr jest całkowicie innym gatunkiem, niepodobnym do ludzi, wykorzystującym ich ciała jako nosicieli gdyż dopiero po połączeniu swego ciała z ludzkim jest w stanie osiągnąć najwięcej. W czystej postaci będący protoplazmatyczną breją, będącą w stanie przybrać dowolny kształt i cechy.

Jeżeli ktoś szuka dość specyficznej, zwariowanej, mrocznej a przede wszystkim pełnokrwistej (w wielu znaczeniach) powieści o wampyrach i nie tylko z całego serca polecam sagę Nekroskop. Zdecydowanie odradzam również czytanie notki z tylnej okładki, wstępnie mnie odepchnęła ponieważ nie oddaje najlepiej zawartości powieści.

Mężczyznom, którzy zostali bronić swoich domów i rodzin, rozpruwaliśmy brzuchy i zostawialiśmy ich na ulicach, ściskających parujące trzewia, póki nie pomarli. Ogrody pełne były martwych mieszkańców miasta, głównie kobiety i dzieci. A ja, Faethor Ferenczy, znany Frankom jako Czarny albo Czarny Grigor, Węgierski Diabeł, znajdowałem się zawsze w środku, w samym środku. Przez trzy dni syciłem się tym, a żądzom mym nie było końca.
Nie wiedziałem wówczas, że koniec, mój koniec, kres mojej chwały, potęgi i rozgłosu nadchodzi. Zapomniałem o głównej regule Wampyrów: nie rzucaj się zbytnio w oczy. Bądź silny, ale nie mocarny. Bądź pożądliwy, ale nie dorównuj legendarnym satyrom. Wymagaj szacunku, ale nie czci. A przede wszystkim, nie pozwól, by twoi towarzysze albo ci, którzy uważają się za twoich przełożonych, zaczęli się ciebie bać.
Byłem wszak poparzony przez grecki ogień i to mnie rozwścieczyło. Pożądliwy? Za każdego zabitego przez siebie mężczyznę brałem kobietę, nawet i trzydzieści w ciągu dnia i nocy! Moi Cyganie spoglądali na mnie jak na jakiegoś boga albo diabła! A w końcu... w końcu i krzyżowcy zaczęli się mnie lękać. Wszystkie mordy, gwałty i świętokradztwa, jakie popełnili, nie liczyły się, to moje wyczyny przysparzały im złych snów.

Wampiry — Brain Lumley

niedziela, lutego 21

Carnevale di Venezia

Dwa tygodnie temu, 7ego lutego, rozpoczął się kolejny karnawał w Wenecji. Jest to 31szy karnawał od 1979 roku, kiedy to postanowiono wskrzesić na nowo prawie tysiącletnią tradycję.
Po za galą Oscarów, Grand Prix Monte Carlo oraz La Tomatiną również to wydarzenie jest na liście eventów, które chciał bym obejrzeć na własne oczy.

Hasłem przewodnim tegorocznego karnawału było - Sensos - zmysły. Chuczna zabawa z winem, w rytm klasycznej muzyki, to jest to, czego trochę mi brak w naszych czasach. Za każdym razem gdy oglądam rozmaite filmy kostiumowe umieszczone w czasach renesansu, na widok tych wszelakich balów łezka w oku mi się kręci. Aktualnie, po za zabawą sylwestrową, w moim, że tak powiem, półświatku, takich wydarzeń nie ma, a szkoda. Choć, zawsze pozostaje mi dorobić się nieco grosza i samemu maskarady urządzać, ale to jest plan długodystansowy.

A na teraz, zaspokojanie moich balowych myśli muszę pozostawić filmom, relacjom z Wenecji, czy - moja ulubiona forma łapania klimatu - lampce czerwongo wina. Bo dobre wino nie jest złe, a ja już swój mały karnawał w tym roku miałem. Teraz zaś pozostaje mi balować w rytm muzyki na scenach teatru zwanego życie!
I tym oto cliché stwierdzeniem kończę swój wpis ;)

Deser - Lot Anioła.
Moim zdaniem, suknia anioła trochę ssie, że tak powiem. Bardziej wygląda na chmurkę niż na anioła, ale Rubens chmurki lubił, więc czemu chmurka aniołem by być nie mogła.

sobota, lutego 13

Przenajczystszy Jarosław

Przeczytałem sobie pewien artykuł na gazeta.pl i... szlag mnie trafił. Jaśnie głowa Państwa Polskiego powiedziała, że jak mój faworyt, Radosław Sikorski wystartuje do wyborów prezydenckich, to będzie zabawnie, ponieważ ma na niego haki. Z artykułu wynika również, że i na Komorowskiego się znajdą jakieś teczki albo jacyś dziadkowie. Takie oświadczenia już na tym etapie zdradzają od razu, że Jarosław Kaczyński wie, że przegra z Sikorskim.
Ale nie o to chodzi, tylko powiedzcie mi czemu kampanie wyborcze całkowicie zmieniły cel swojego istnienia. Kiedyś celem było pokazanie populistycznych planów, wychwalanie partii, wodza i kogo tam jeszcze. Aktualnie, celem nie jest pokazać siebie z najlepszej strony, ale zmieszać oponenta z największym gównem jakie się znajdzie, nie koniecznie prawdziwym, nie koniecznie sensownym (vel. Dziadzio w Wermachcie, Babcia w Luftwaffe).
Czym to owocuje? A tym, że przy urnie wyborczej, zamiast głosować na tego, który w naszych oczach jest największy, najbardziej przyjazny naszemu światopoglądowi, głosujemy na tego, który ma mniej gówna na sobie.

wtorek, lutego 9

Gdzie zaś nie ma Prawa i Sprawiedliwości...

Gdzie zaś nie ma Prawa, tam nie ma i przestępstwa

 Rz 4:15

Dzisiaj trochę o polityce i o prawie. Najpierw nius najświeższy. Warszawski. Bo wszystko co ciekawe dzieje się w mieście stołecznym. Tutaj link do gazety.pl. W skrócie chodzi o zbrodnię! :O Popełniono mord, ale w obronie własnej. Dwóch napastników chciało obrabować antykwariat. Jeden uciekł, drugi odszedł, a nad antykwariuszem zawisł prokurator, który przy użyciu tajemniczej wagi zważy i zadecyduje, czy aby przypadkiem nie przekroczono obrony koniecznej. Mam zamiar obserwować tą historię z zapartym tchem, ponieważ bardzo "lubię" nasze prawo i fragmenty dotyczące przekroczenia obrony koniecznej. Jak to już ktoś coś gdzieś kiedyś powiedział, broniąc się, mam w dupie to, czy napastnikowi zrobię krzywdę. Jak jednak mu zrobię, to jego wina, mógł mnie nie atakować.

A skoro już jesteśmy przy bojowych tematach, zbliża się wielka bitwa. Kolejna zresztą. Prezydencka bitwa. PO rozważa dwóch kandydatów. Radosława Sikorskiego i Bronisława Komorowskiego. Teraz wielka ruletka się szykuje, kogo PO wybierze. Od ich decyzji będzie zależało na kogo zagłosuję. Nie chce mi się przed wyborami czytać programów, słychać populistycznych gadek i tym podobne. By tego uniknąć mam nadzieję, że poprą Sikorskiego. Jeśli będzie kandydować, to dla mnie będzie jedyną osobą wartą głosu. Młody, reprezentatywny, zna języki obce, a przede wszystkim... dobrze mu z oczu patrzy ;D

A tak na zakończenie. Czy lizodupstwa hamburgerlandii u nas za mało? Że niby my, naród Europy będziemy dawać nasze poufne dane hamburgerom a oni nam swoich nie?! Mam nadzieję, że PE powie tym za oceanem soczyste Popierdoliło was?!! Spierdalajcie!... bardziej dyplomatycznym stylem ;)

niedziela, lutego 7

Dancing with Smurfs

Jeszcze w zeszłym roku miałem okazję być na jednym z pierwszych pokazów filmu który był na tapetach od paru ładnych miesięcy.

Avatar - najlepszy film Jamesa Camerona od czasów Titanica (plus dla tych, co wiedzą gdzie jest haczyk w tym zdaniu ;)


O filmie było głośno już od dawna. Scenariusz powstał ponad 12 lat temu. Gdy James Cameron chciał za pierwszym razem zrealizować ten film, został wyśmiany, ponieważ jego wizja nie była przystosowana do ówczesnej technologi. Mówi się, że Avatar jest filmem rewolucyjnym. Moim zdaniem tak na pewno jest - tylko rewolucja jest wyłącznie technologiczna.

Fabularnie film nie poraża. Nie mamy tutaj genialnej historii przykuwającej uwagę na wiele dni. Ot prosta klasyka. Tak prosta, że już musiała się kiedyś pojawić, a fakt ten bardzo ładnie wyśmiano. Były marines który najpierw ma infiltrować wioskę tubylców z czasem się zakochuje w jednej z nich i zmienia stronę konfliktu. Cliché ale znośne. Tak czy siak, gdy jest się za pierwszym razem w kinie, fabuła nie stanowi największego problemu. 

Na awatarze byłem oczywiście na seansie 3D - skoro film ma być rewolucyjny właśnie z tego powodu, nie widzę możliwości iść na klasyczne 2D.  Operowanie wielowymiarowością jaką zaserwowali nam twórcy jest idealne. Właśnie czegoś takiego oczekuję od filmów 3D. Nie jest to nic nachalnego. Pięknie przewija się przez cały film. W paru momentach widać, że sceny były ustalone tak, by pokazać wymiarowość, ale nie jest to sztuczne. Kolejną zaletą jest WIELO-wymiarowość. Dawniej, gdy film był 3D z reguły ograniczało się do do planu przedniego, planu głównego i tylnego. Tutaj mamy do czynienia z całym spektrum planów. Jest to bardzo naturalne w odbiorze, nie licząc samej wady technologi okularowej zastosowanej w nie-IMAXowych kinach (o niej na końcu)

W tym poście możecie obejrzeć pierwszą z pięciu części dokumentu "making of avatar". Opisują w nim całą rewolucyjną technologię zastosowaną w tym filmie. To co mi się najbardziej podoba, to zrezygnowanie z obróbki komputerowej po nakręceniu filmu lecz tworzenie wczesnej wersji w czasie rzeczywistym. W skrócie - aktorzy latali sobie w swoich kolorowych wdziankach po wirtualnym planie zaś reżyser już wszystko oglądał po przetworzeniu, zamiast stalowej belki widział konary, zamiar latających piłek strzały. Dodatkowe rozmieszczenie znacznej liczby czujników umożliwia poprawianie kadrowania scen już w fazie postprodukcji przez umieszczenie w środowisku 3D wirtualnej kamery.
Ów feler wersji 3D to działanie okularów. Z reguły w multiplexach nadal jest to klasyczna zasada, jedno oko niebieskie, drugie czerwone, co prawda, już nie tak perfidnie ostre kolory, ale nadal na szkłach widać zabarwienie. To właśnie to zabarwienie sprawia, że boczne brzegi filmu delikatnie łapią te odcienie . Nie jest to wada poważna, i jak się o niej nie myśli, to nie stwarza problemu.

Wizytę w kinie na Avatarze polecam KAŻDEMU, ale tylko w wersji 3D. Jak ktoś ma dodatkowo IMAXa pod ręką to tym bardziej. Jak mi się uda, to za dwa tygodnie postaram się dorwać bilet na Avatara właśnie w IMAXie. Powiem na zakończenie jeszcze, że zdecydowanie zaopatrzę się w w wersję DVD. Choć brakować będzie mi na niej 3D zaś telewizory 3D to wciąż wielka nowinka techniczna.

Film wart samych widoków ;)

wtorek, lutego 2

And the baby goes to...

Wielcy artyści kradną, nie składają hołdów

- Quentin Tarantino

Znamy już nominacje do tegorocznych, 82'ich Oscarów. Pozwolę sobie skomentować tylko to co mnie interesuje i to co miałem okazję obejrzeć. Oczywiście, znając już najważniejsze nominacje postaram się nadrobić zaległości ;) Tak więc, idąc za kolejnością z filmwebu:

Najlepszy film - w tym roku aż 10 zamiast klasycznych 5 nominacji. Trochę zwiększa to atmosferę niepewności, ale i powoduje pojawienie się filmów dziwnych. Cztery tytuły są mi z tej kategorii znane. Dwa pierwsze to Avatar i Dystrykt 9. Nie mam bladego pojęcia co one robią między nominowanymi. Avatar nie ma oszałamiającej historii, Dystrykt jest za to dość dziwny. Zdecydowanie nie te filmy. Pozytywne zdanie mam zaś o Bękartach i UP. Pierwszy wspieram sercem, ponieważ Bękarty są dziełem ubóstwianego przeze mnie Quentina Tarantino. Liczę, że zdobędzie dwie statuetki, za reżyserię oraz scenariusz oryginalny. Co do UP (u nas Odlot) to mamy tutaj do czynienia z bardzo udaną (no bo Pixarowska) animacją, szczególnie od strony historii. Ogromnym zaskoczeniem jest dla mnie brak Imaginarium of Dr Parnassus między tymi nominacjami. Mój wybór bezapelacyjnie w stronę Bękartów.
Reżyseria sprowadza się dla mnie do wyboru pomiędzy dwoma - Cameronem i Tarantino. Oba filmy pod tym względem są faworytami. Serce każe iść za Quentinem, umysł... umysł nie wie, jeszcze nie zdecydował ;) Bardzo podobna sytuacja jest odnośnie scenariusza oryginalnego. I w tej kategorii wspieram Bękarty, ale UP stwarza poważną konkurencję. CO do scenariusza adaptowanego, jedyny z nominowanych filmów który widziałem to D9, choć szczerze, nie ciężko będzie pobić tą produkcję. Tylko w oparciu o materiały promocyjne, mogę skierować swoją uwagę w The Education (u nas pięknie przetłumaczone na 'Była sobie dziewczyna'), ale to tylko w oparciu o urywki.

Jeżeli chodzi o szeroką pulę nominacji aktorskich. Z tych co dostali nominacje, to całym sercem wspieram Christopera Waltza (aktor 2go planowy - Bękarty) i nie jest to spowodowane tym, że to nominacja spod filmu Quentina. Postać Hansa Landy jest po prostu GENIALNIE zagrana. O tym wspominałem już po obejrzeniu filmu we wrześniu, i jak mówiłem tak jest, Waltz z nominacją - teraz mówię, że ma być ze statuetką zobaczymy, czy się nie zawiodę ;) Trochę zaskakuje mnie brak Roberta Downeya Jr. Pokazał się od pięknej strony w Sherlocku Holmsie choć jak widać, wg. akademii nie wystarczająco. Podobnie zresztą Jude Law. (film ten niedługo zrecenzuję, ale najpierw muszę wchłonąć książkę) Zaskoczeniem nie jest nominacja Meryl Streep.

Z kategorii technicznych zaskoczeniem pozytywnym jest brak Transformers 2 - film po za zawartością techniczną nie miał nic do pokazania.

Tak więc znamy już nominowanych. Pozostaje nam cierpliwie czekać do 7ego marca i w międzyczasie znaleźć sposób, jak odbierać przez internet amerykańską stację ABC ;)

poniedziałek, lutego 1

Mann Donosiciel

No, w końcu mam po sesji. A przynajmniej po tej najgorszej części. 4/5 przedmiotów zaliczonych = semestr zaliczony. Została mi tylko analiza, 8ego lutego. Powinno pójść jak po maśle, ale odpukać, co by nie zapeszyć (puk-puk-puk)

Jeden przykry obowiązek mam już z głowy, więc mogę powrócić do większości przyjemnych rzeczy. Między innymi do regularniejszego uzupełniania bloga. Ponieważ by pozbyć się nadmiaru liczb, twierdzeń i wzorów z głowy, musiałem odwiedzić parę razy kino, niedługo pojawią się relacje z tego co widziałem w styczniu. Trochę nowości pokroju obgadanego już Avatara ale i starocie typu Amelia. Po za tym, na koniec miesiąca zapowiada się relacja z wycieczki do miasta stołecznego, o ile finansjera na to pozwoli (a pasa już zaciskam, co by mieć za co hulać i swawolić) 
FIN
p.s.
Jak widać, zaszła w końcu zmiana co do szaty graficznej strony. Powiedzmy, że głównym prowodyrem było zwiększenie szerokości pola na tekst by móc umieszczać wyższej rozdzielczości filmiki z YT ;) (wszędobylskie HD ;D) Całość będzie w ciągu paru dni spokojnie sobie ewoluować. 

czwartek, stycznia 14

SESJA




S
ESJA

Algebra -  Zaliczone
Analiza - 8.II - niezaliczone
Logika - Zaliczone 
Informatyka - Zaliczone
Etyka - Zaliczone

Deficyt: 8/12
Zaliczenie semestru - Zaliczony! :D