sobota, lutego 27

Ta

poniedziałek, lutego 22

Prawie jak Zmierzch

Klasyka to to, co wszyscy chcieli by przeczytać i czego nikt nie czyta

— Mark Twain

Wśród moich pozycji do przeczytania znajduje się bestseller Zmierzch (by: S.Meyer) ale to nie o tych wampirach dzisiaj mam zamiar napisać. Z trzy lata temu, nudząc się w Empiku wpadł mi w ręce pierwszy tom wielotomowej (trzynaście pozycji) serii Nekroskop autorstwa Briana Lumley'a, pod tym samym tytułem. Miesiąc temu miałem okazję być ponownie w mediatece. Oddając zapomniane przeze mnie książki matematyczne (aż 30,- kary!) postanowiłem wybrać coś nowego. Niestety Zmierzchu nie było, był tylko tom drugi, a nie będę zapoznawał się z sagą od połowy (choć historię Edwarda już znam, widziałem film, na celu mam sprawdzenie, czy powieść jest równie gówniana) ale wracajmy do wątku. Zawiedziony brakiem romansidła przypomniałem sobie, że istnieje inna, ciekawa powieść o wampirach. W ten oto sposób wypożyczyłem sobie drugi tom Nekroskopu - Wampiry (choć wierniejszym tłumaczeniem było by, używane już w powieści - wampyry)

By ukazać zarys historii drugiego tomu mistrza horroru (wg. tylnej okładki) nie da się nie opowiedzieć części pierwszej, lecz czytając sam tom drugi można zrozumieć fabułę, mimo wszystko, nie polecam. Tak więc opis dotyczyć będzie całości. Mamy lata 70'-80', zimna wojna trwa w zaparte i między innymi w okół niej krąży fabuła. W obu tomach mamy główny wątek przeplatający całość - walka radzieckiego Wydziału E z brytyjskim INTESP'em. Tym, co nietypowe, to fakt, że obie organizacje są wydziałami paranormalnymi. Aż do wydarzeń z pierwszego tomu ich jedynym celem jest szpiegowanie przy użyciu mocy psychicznych. To co zmienia bieg wydarzeń to pojawienie się Harrego Keogha - tytułowego Nekroskopa który posiada umiejętność rozmawiania z umarłymi. Dzięki swoim umiejętnościom odkrywa, że Związek Radziecki tak na prawdę jest najmniejszym zmartwieniem, oraz, że poważniejsze zagrożenie stwarza zakopane na Wołoszczyźnie pradawne zło. Tym złem jest Tibor Ferenczy - wampyr uwięziony przez swojego twórcę na wieczność w ramach kary za opuszczenie rodzimego domu.

Pierwszy tom posiada trzy główne wątki - Wzajemne działanie wywiadów, życie Harrego oraz spotkania Dragosaniego (rosyjskiego agenta paranormalnego) z Tiborem Ferenczym, w których poznajemy historię wampyra. Autor pokazuje się z najlepszej strony, jeżeli chodzi o prowadzenie historii. Częste wymienianie wątków podsyca stale zainteresowanie losami bohaterów nie wprawiając jednocześnie w zagubienie. Dodając do tego naprawdę zaskakujący finał tomu pierwszego, dostajemy pozycję warta polecenia. Część druga zaczyna się tam, gdzie skończyła pierwsza, więc napięcia nie brakuje, choć tutaj już wyczuwa się spadek przy zakończeniu. Mimo wszystko, osobiście, jestem w stanie czytać sagę Nekroskopu choćby tylko, dla wątku historycznego, opowiadającego o losach wampyrów.

To co na pewno wyróżnia powieść Braiana Lumley'a od najnowszej wampirzej kaszanki to właśnie ukazanie wampyrów. Zapomnijcie o święcących w słońcu Edwardach, mamy tutaj do czynienia z naprawdę mrocznymi opisami, które nie raz wprawiały mnie w pewnego typu osłupienie. Autor zrezygnował z klasycznego ujęcia wampira jako człowieka o nadprzyrodzonych cechach. Tutaj wampyr jest całkowicie innym gatunkiem, niepodobnym do ludzi, wykorzystującym ich ciała jako nosicieli gdyż dopiero po połączeniu swego ciała z ludzkim jest w stanie osiągnąć najwięcej. W czystej postaci będący protoplazmatyczną breją, będącą w stanie przybrać dowolny kształt i cechy.

Jeżeli ktoś szuka dość specyficznej, zwariowanej, mrocznej a przede wszystkim pełnokrwistej (w wielu znaczeniach) powieści o wampyrach i nie tylko z całego serca polecam sagę Nekroskop. Zdecydowanie odradzam również czytanie notki z tylnej okładki, wstępnie mnie odepchnęła ponieważ nie oddaje najlepiej zawartości powieści.

Mężczyznom, którzy zostali bronić swoich domów i rodzin, rozpruwaliśmy brzuchy i zostawialiśmy ich na ulicach, ściskających parujące trzewia, póki nie pomarli. Ogrody pełne były martwych mieszkańców miasta, głównie kobiety i dzieci. A ja, Faethor Ferenczy, znany Frankom jako Czarny albo Czarny Grigor, Węgierski Diabeł, znajdowałem się zawsze w środku, w samym środku. Przez trzy dni syciłem się tym, a żądzom mym nie było końca.
Nie wiedziałem wówczas, że koniec, mój koniec, kres mojej chwały, potęgi i rozgłosu nadchodzi. Zapomniałem o głównej regule Wampyrów: nie rzucaj się zbytnio w oczy. Bądź silny, ale nie mocarny. Bądź pożądliwy, ale nie dorównuj legendarnym satyrom. Wymagaj szacunku, ale nie czci. A przede wszystkim, nie pozwól, by twoi towarzysze albo ci, którzy uważają się za twoich przełożonych, zaczęli się ciebie bać.
Byłem wszak poparzony przez grecki ogień i to mnie rozwścieczyło. Pożądliwy? Za każdego zabitego przez siebie mężczyznę brałem kobietę, nawet i trzydzieści w ciągu dnia i nocy! Moi Cyganie spoglądali na mnie jak na jakiegoś boga albo diabła! A w końcu... w końcu i krzyżowcy zaczęli się mnie lękać. Wszystkie mordy, gwałty i świętokradztwa, jakie popełnili, nie liczyły się, to moje wyczyny przysparzały im złych snów.

Wampiry — Brain Lumley

niedziela, lutego 21

Carnevale di Venezia

Dwa tygodnie temu, 7ego lutego, rozpoczął się kolejny karnawał w Wenecji. Jest to 31szy karnawał od 1979 roku, kiedy to postanowiono wskrzesić na nowo prawie tysiącletnią tradycję.
Po za galą Oscarów, Grand Prix Monte Carlo oraz La Tomatiną również to wydarzenie jest na liście eventów, które chciał bym obejrzeć na własne oczy.

Hasłem przewodnim tegorocznego karnawału było - Sensos - zmysły. Chuczna zabawa z winem, w rytm klasycznej muzyki, to jest to, czego trochę mi brak w naszych czasach. Za każdym razem gdy oglądam rozmaite filmy kostiumowe umieszczone w czasach renesansu, na widok tych wszelakich balów łezka w oku mi się kręci. Aktualnie, po za zabawą sylwestrową, w moim, że tak powiem, półświatku, takich wydarzeń nie ma, a szkoda. Choć, zawsze pozostaje mi dorobić się nieco grosza i samemu maskarady urządzać, ale to jest plan długodystansowy.

A na teraz, zaspokojanie moich balowych myśli muszę pozostawić filmom, relacjom z Wenecji, czy - moja ulubiona forma łapania klimatu - lampce czerwongo wina. Bo dobre wino nie jest złe, a ja już swój mały karnawał w tym roku miałem. Teraz zaś pozostaje mi balować w rytm muzyki na scenach teatru zwanego życie!
I tym oto cliché stwierdzeniem kończę swój wpis ;)

Deser - Lot Anioła.
Moim zdaniem, suknia anioła trochę ssie, że tak powiem. Bardziej wygląda na chmurkę niż na anioła, ale Rubens chmurki lubił, więc czemu chmurka aniołem by być nie mogła.

sobota, lutego 13

Przenajczystszy Jarosław

Przeczytałem sobie pewien artykuł na gazeta.pl i... szlag mnie trafił. Jaśnie głowa Państwa Polskiego powiedziała, że jak mój faworyt, Radosław Sikorski wystartuje do wyborów prezydenckich, to będzie zabawnie, ponieważ ma na niego haki. Z artykułu wynika również, że i na Komorowskiego się znajdą jakieś teczki albo jacyś dziadkowie. Takie oświadczenia już na tym etapie zdradzają od razu, że Jarosław Kaczyński wie, że przegra z Sikorskim.
Ale nie o to chodzi, tylko powiedzcie mi czemu kampanie wyborcze całkowicie zmieniły cel swojego istnienia. Kiedyś celem było pokazanie populistycznych planów, wychwalanie partii, wodza i kogo tam jeszcze. Aktualnie, celem nie jest pokazać siebie z najlepszej strony, ale zmieszać oponenta z największym gównem jakie się znajdzie, nie koniecznie prawdziwym, nie koniecznie sensownym (vel. Dziadzio w Wermachcie, Babcia w Luftwaffe).
Czym to owocuje? A tym, że przy urnie wyborczej, zamiast głosować na tego, który w naszych oczach jest największy, najbardziej przyjazny naszemu światopoglądowi, głosujemy na tego, który ma mniej gówna na sobie.

wtorek, lutego 9

Gdzie zaś nie ma Prawa i Sprawiedliwości...

Gdzie zaś nie ma Prawa, tam nie ma i przestępstwa

 Rz 4:15

Dzisiaj trochę o polityce i o prawie. Najpierw nius najświeższy. Warszawski. Bo wszystko co ciekawe dzieje się w mieście stołecznym. Tutaj link do gazety.pl. W skrócie chodzi o zbrodnię! :O Popełniono mord, ale w obronie własnej. Dwóch napastników chciało obrabować antykwariat. Jeden uciekł, drugi odszedł, a nad antykwariuszem zawisł prokurator, który przy użyciu tajemniczej wagi zważy i zadecyduje, czy aby przypadkiem nie przekroczono obrony koniecznej. Mam zamiar obserwować tą historię z zapartym tchem, ponieważ bardzo "lubię" nasze prawo i fragmenty dotyczące przekroczenia obrony koniecznej. Jak to już ktoś coś gdzieś kiedyś powiedział, broniąc się, mam w dupie to, czy napastnikowi zrobię krzywdę. Jak jednak mu zrobię, to jego wina, mógł mnie nie atakować.

A skoro już jesteśmy przy bojowych tematach, zbliża się wielka bitwa. Kolejna zresztą. Prezydencka bitwa. PO rozważa dwóch kandydatów. Radosława Sikorskiego i Bronisława Komorowskiego. Teraz wielka ruletka się szykuje, kogo PO wybierze. Od ich decyzji będzie zależało na kogo zagłosuję. Nie chce mi się przed wyborami czytać programów, słychać populistycznych gadek i tym podobne. By tego uniknąć mam nadzieję, że poprą Sikorskiego. Jeśli będzie kandydować, to dla mnie będzie jedyną osobą wartą głosu. Młody, reprezentatywny, zna języki obce, a przede wszystkim... dobrze mu z oczu patrzy ;D

A tak na zakończenie. Czy lizodupstwa hamburgerlandii u nas za mało? Że niby my, naród Europy będziemy dawać nasze poufne dane hamburgerom a oni nam swoich nie?! Mam nadzieję, że PE powie tym za oceanem soczyste Popierdoliło was?!! Spierdalajcie!... bardziej dyplomatycznym stylem ;)

niedziela, lutego 7

Dancing with Smurfs

Jeszcze w zeszłym roku miałem okazję być na jednym z pierwszych pokazów filmu który był na tapetach od paru ładnych miesięcy.

Avatar - najlepszy film Jamesa Camerona od czasów Titanica (plus dla tych, co wiedzą gdzie jest haczyk w tym zdaniu ;)


O filmie było głośno już od dawna. Scenariusz powstał ponad 12 lat temu. Gdy James Cameron chciał za pierwszym razem zrealizować ten film, został wyśmiany, ponieważ jego wizja nie była przystosowana do ówczesnej technologi. Mówi się, że Avatar jest filmem rewolucyjnym. Moim zdaniem tak na pewno jest - tylko rewolucja jest wyłącznie technologiczna.

Fabularnie film nie poraża. Nie mamy tutaj genialnej historii przykuwającej uwagę na wiele dni. Ot prosta klasyka. Tak prosta, że już musiała się kiedyś pojawić, a fakt ten bardzo ładnie wyśmiano. Były marines który najpierw ma infiltrować wioskę tubylców z czasem się zakochuje w jednej z nich i zmienia stronę konfliktu. Cliché ale znośne. Tak czy siak, gdy jest się za pierwszym razem w kinie, fabuła nie stanowi największego problemu. 

Na awatarze byłem oczywiście na seansie 3D - skoro film ma być rewolucyjny właśnie z tego powodu, nie widzę możliwości iść na klasyczne 2D.  Operowanie wielowymiarowością jaką zaserwowali nam twórcy jest idealne. Właśnie czegoś takiego oczekuję od filmów 3D. Nie jest to nic nachalnego. Pięknie przewija się przez cały film. W paru momentach widać, że sceny były ustalone tak, by pokazać wymiarowość, ale nie jest to sztuczne. Kolejną zaletą jest WIELO-wymiarowość. Dawniej, gdy film był 3D z reguły ograniczało się do do planu przedniego, planu głównego i tylnego. Tutaj mamy do czynienia z całym spektrum planów. Jest to bardzo naturalne w odbiorze, nie licząc samej wady technologi okularowej zastosowanej w nie-IMAXowych kinach (o niej na końcu)

W tym poście możecie obejrzeć pierwszą z pięciu części dokumentu "making of avatar". Opisują w nim całą rewolucyjną technologię zastosowaną w tym filmie. To co mi się najbardziej podoba, to zrezygnowanie z obróbki komputerowej po nakręceniu filmu lecz tworzenie wczesnej wersji w czasie rzeczywistym. W skrócie - aktorzy latali sobie w swoich kolorowych wdziankach po wirtualnym planie zaś reżyser już wszystko oglądał po przetworzeniu, zamiast stalowej belki widział konary, zamiar latających piłek strzały. Dodatkowe rozmieszczenie znacznej liczby czujników umożliwia poprawianie kadrowania scen już w fazie postprodukcji przez umieszczenie w środowisku 3D wirtualnej kamery.
Ów feler wersji 3D to działanie okularów. Z reguły w multiplexach nadal jest to klasyczna zasada, jedno oko niebieskie, drugie czerwone, co prawda, już nie tak perfidnie ostre kolory, ale nadal na szkłach widać zabarwienie. To właśnie to zabarwienie sprawia, że boczne brzegi filmu delikatnie łapią te odcienie . Nie jest to wada poważna, i jak się o niej nie myśli, to nie stwarza problemu.

Wizytę w kinie na Avatarze polecam KAŻDEMU, ale tylko w wersji 3D. Jak ktoś ma dodatkowo IMAXa pod ręką to tym bardziej. Jak mi się uda, to za dwa tygodnie postaram się dorwać bilet na Avatara właśnie w IMAXie. Powiem na zakończenie jeszcze, że zdecydowanie zaopatrzę się w w wersję DVD. Choć brakować będzie mi na niej 3D zaś telewizory 3D to wciąż wielka nowinka techniczna.

Film wart samych widoków ;)

wtorek, lutego 2

And the baby goes to...

Wielcy artyści kradną, nie składają hołdów

- Quentin Tarantino

Znamy już nominacje do tegorocznych, 82'ich Oscarów. Pozwolę sobie skomentować tylko to co mnie interesuje i to co miałem okazję obejrzeć. Oczywiście, znając już najważniejsze nominacje postaram się nadrobić zaległości ;) Tak więc, idąc za kolejnością z filmwebu:

Najlepszy film - w tym roku aż 10 zamiast klasycznych 5 nominacji. Trochę zwiększa to atmosferę niepewności, ale i powoduje pojawienie się filmów dziwnych. Cztery tytuły są mi z tej kategorii znane. Dwa pierwsze to Avatar i Dystrykt 9. Nie mam bladego pojęcia co one robią między nominowanymi. Avatar nie ma oszałamiającej historii, Dystrykt jest za to dość dziwny. Zdecydowanie nie te filmy. Pozytywne zdanie mam zaś o Bękartach i UP. Pierwszy wspieram sercem, ponieważ Bękarty są dziełem ubóstwianego przeze mnie Quentina Tarantino. Liczę, że zdobędzie dwie statuetki, za reżyserię oraz scenariusz oryginalny. Co do UP (u nas Odlot) to mamy tutaj do czynienia z bardzo udaną (no bo Pixarowska) animacją, szczególnie od strony historii. Ogromnym zaskoczeniem jest dla mnie brak Imaginarium of Dr Parnassus między tymi nominacjami. Mój wybór bezapelacyjnie w stronę Bękartów.
Reżyseria sprowadza się dla mnie do wyboru pomiędzy dwoma - Cameronem i Tarantino. Oba filmy pod tym względem są faworytami. Serce każe iść za Quentinem, umysł... umysł nie wie, jeszcze nie zdecydował ;) Bardzo podobna sytuacja jest odnośnie scenariusza oryginalnego. I w tej kategorii wspieram Bękarty, ale UP stwarza poważną konkurencję. CO do scenariusza adaptowanego, jedyny z nominowanych filmów który widziałem to D9, choć szczerze, nie ciężko będzie pobić tą produkcję. Tylko w oparciu o materiały promocyjne, mogę skierować swoją uwagę w The Education (u nas pięknie przetłumaczone na 'Była sobie dziewczyna'), ale to tylko w oparciu o urywki.

Jeżeli chodzi o szeroką pulę nominacji aktorskich. Z tych co dostali nominacje, to całym sercem wspieram Christopera Waltza (aktor 2go planowy - Bękarty) i nie jest to spowodowane tym, że to nominacja spod filmu Quentina. Postać Hansa Landy jest po prostu GENIALNIE zagrana. O tym wspominałem już po obejrzeniu filmu we wrześniu, i jak mówiłem tak jest, Waltz z nominacją - teraz mówię, że ma być ze statuetką zobaczymy, czy się nie zawiodę ;) Trochę zaskakuje mnie brak Roberta Downeya Jr. Pokazał się od pięknej strony w Sherlocku Holmsie choć jak widać, wg. akademii nie wystarczająco. Podobnie zresztą Jude Law. (film ten niedługo zrecenzuję, ale najpierw muszę wchłonąć książkę) Zaskoczeniem nie jest nominacja Meryl Streep.

Z kategorii technicznych zaskoczeniem pozytywnym jest brak Transformers 2 - film po za zawartością techniczną nie miał nic do pokazania.

Tak więc znamy już nominowanych. Pozostaje nam cierpliwie czekać do 7ego marca i w międzyczasie znaleźć sposób, jak odbierać przez internet amerykańską stację ABC ;)

poniedziałek, lutego 1

Mann Donosiciel

No, w końcu mam po sesji. A przynajmniej po tej najgorszej części. 4/5 przedmiotów zaliczonych = semestr zaliczony. Została mi tylko analiza, 8ego lutego. Powinno pójść jak po maśle, ale odpukać, co by nie zapeszyć (puk-puk-puk)

Jeden przykry obowiązek mam już z głowy, więc mogę powrócić do większości przyjemnych rzeczy. Między innymi do regularniejszego uzupełniania bloga. Ponieważ by pozbyć się nadmiaru liczb, twierdzeń i wzorów z głowy, musiałem odwiedzić parę razy kino, niedługo pojawią się relacje z tego co widziałem w styczniu. Trochę nowości pokroju obgadanego już Avatara ale i starocie typu Amelia. Po za tym, na koniec miesiąca zapowiada się relacja z wycieczki do miasta stołecznego, o ile finansjera na to pozwoli (a pasa już zaciskam, co by mieć za co hulać i swawolić) 
FIN
p.s.
Jak widać, zaszła w końcu zmiana co do szaty graficznej strony. Powiedzmy, że głównym prowodyrem było zwiększenie szerokości pola na tekst by móc umieszczać wyższej rozdzielczości filmiki z YT ;) (wszędobylskie HD ;D) Całość będzie w ciągu paru dni spokojnie sobie ewoluować.