czwartek, stycznia 31

Oscarowo?

Nieubłaganie niczym orkiestra świątecznej przemocy zbliża się kolejne ważne, a dla mnie chyba najważniejsze zimowe wydarzenie - gala Oscarów... Niestety tegoroczna gala emitowana będzie tylko przez Canal+, którego nie mam :/ Niech wstydzi się TVP że nie zainteresowali się Oscarami, tym bardziej, że ten rok jest napchany polskimi nominacjami (oczywiście w stosunku do lat poprzednich ;) Na szczęście nad tym niemiłym fantem pracuję i może uda się problem rozwiązać - zobaczymy, a może i nie zobaczymy... Oscarów.
Z oscarów ładnie prześlizniemy się na temat pewnej osoby i jej szoł - mam tutaj na myśli Ellen DeGeneres. Poznałem ją tylko dla tego, że zmusiłem się oglądać zeszłoroczną galę, którą właśnie Ellen prowadziła. Później poszło z górki - gógle, przewertowanie paru stronek o Ellen i w końcu trafiłem na coś co mnie bardzo zainteresowało - Ellen DeGeneres Show... Boże dzięki Ci za You Tuba ;) Dopiero parę dni temu, przy okazji jej urodzin, dowiedziałem się że tej kobiecie stukła już 50tka! Zostałem tym faktem oszołomiony... Tak w ramach zakończenia, dosć ciekawy fragment Show:

poniedziałek, stycznia 28

Screen Magic

Ale mam zajefajny humorek, jutro odwołana połowa lekcji :) w tym polski, lepiej być nie mogło :)
W łikend zasiedziałem się na bilardzie przez co nadwyrężyłem lekko budżet, ale doszedłem do wniosku, że przeżył bym całkowity brak komputera pod warunkiem, że ktoś zafunduje mi stół bilardowy ;] (miejsce mam, jacyś chętni? :>)
Weekend spędziłem również w kinie, nie mogłem sobie odpuścić, jako fan kina gangsterskiego, nominowanego do Oscarów (Najlepsza aktorka 2go planowa; scenografia [sic!]) American Gangster. Jak często bywa przy filmach gangsterskich American (na forum filmweb.pl) został porównany do, imo króla gatunku, Ojca Chrzestnego. Dla mnie takie porównywanie jest lekko śmieszne ponieważ American posiada domieszkę kina akcji przez co nie powinno się go grupować razem z Ojcem. Jak na filmweb.pl napisałem, dla mnie jest jeden król – Don Vito, ale cała plejada w składzie Chłopaki z ferajny, Scarface czy właśnie American Gangster znajdują się w równiutkiej linii milimetr za Ojcem. Szkoda, że film został pominięty w tych bardziej prestiżowych nominacjach do Oscarów, nie wahał bym się nominować Denzela Washingtona za najlepszego aktora bo to co pokazał w tym filmie zasługuje na wyróżnienie. Crowe, choć nie należy do grona moich ukochanych aktorów właśnie dzięki Amerykańskiemu Gangsterowi załatwił sobie tam miejsce. Jeżeli chodzi zaś o samą opowiadaną historię, również warta nominacji. Przesłanie podobne, choć odmienne od wcześniej omawianego Scarface. „Trzeba wiedzieć kiedy się wycofać”. Jak widać na kinie gangsterskim można wyciągnąć jakieś wiadomości, nie koniecznie związane z tym jak handlować koką ;) Całej historii pikanterii i ciekawości dodaje dość ciekawe i fajne zdanie na wstępie (notabene, jedno z moich ulubionych ;) – Historia oparta na faktach. Sam zaś z niecierpliwością czekam na kolejny film Ridleya Scotta.

niedziela, stycznia 27

The World is Yours & say hello to my little friend

Postanowiłem odświeżyć swoje stare hobby. Minimum godzinka w tygodniu przy bilardzie. Dzisiaj czas się znalazł po korepetycjach z fizyki, jutro też się znajdzie, mam nadzieję, że wyrobi się z tego pozytywny nawyk.

Parę dni temu, wraz z Przekrojem, kupiłem Człowieka z blizną. Niestety film bez napisów, co zraziło mnie do całej serii mocnego kina w przekrojowym wydaniu…
Nie oceniając lektora, Scarface to niezły kawał gangsterskiego kina akcji. Czyli jednego z moich ulubionych gatunków. Al Pacino pokazał w nim klasę, styl, szyk. Przypadkiem dowiedziałem się, że mamy tu do czynienia z remakiem filmu z 1932 roku. Byłem tym lekko zdziwiony, ale nie jest to żadna ujma dla filmu De Palmy. Film bardzo przejrzyście ukazuje destrukcyjne skutki nadmiernej chciwości i to jak nadmiar kasy niszczy człowieka. Fanom Ojca Chrzestnego nie będę mówił, że film jest wart obejrzenia, zakładam, że już go widzieli, Tm zaś którzy jeszcze nie widzieli mówię, że warto to nadrobić i świat należy do was ;)

środa, stycznia 23

To była kolejna nudna noc...

To była kolejna nudna noc… północ wybiła dwanaście razy jakiś czas temu… a przynajmniej teoretycznie bo zegar z wahadłem istniał tylko w wyobraźni i skrytych pragnieniach. Tak samo jak potężna biblioteka, kręcone żeliwne schody, palarnia ze stołem do snookera i talent pisarski… tak… kolejna noc spędzona na pierdoleniu o niczym do samego siebie, tylko… no, zawsze musi być to jakieś tylko… a więc – tylko tym razem zrodził się kretyński pomysł by pierdolić nie tylko w myślach ale i na papierze… dupa, od kiedy monitor i Word to papier…

A więc, była to kolejna nudna noc, prowadziła do kolejnego zbyt wczesnego wstawania, o ile będzie czas na etap snu, i trałowania starym busem do szkoły… Poranki są ciężkie… w podstawówce były wczesne przedpołudnia, luz jakich mało, w gimnazjum były ciężkie poranki, w liceum są tragiczne wschody słońca… Do dziś zastanawiam się, czym miałem zryty beret wybierając szkołę na drugiej stronie zakichanego Wrocławia… W zamian przynajmniej mam okazję oglądać wschody słońca… niepowtarzalny widok… tylko dość trudno go docenić po zafajdanych 5 godz snu… O ile los nie będzie chamem to znajdzie się czas na zaparzenie kawy i zrobienie pożywnego śniadania – kurcze pieczone czy amore pomidore… rzygam powoli na widok zupek chińskich… potrzebne mi są ferie, detoks i butelka rumu… Przez te dwanaście lat nauki w końcu udało mi się znaleźć system na pakowanie się… wystarczy nie kupować książek, a w jednym zeszycie można zmieścić 5 różnych przedmiotów… Za każdym razem wychodząc powtarzam sobie w myślach, że znów pierdolony polski się szykuje, zero wytchnienia, zakichany rudy wampir wysysa energię życiową z całej klasy… i co uczyniłem, że tak mnie bóg pokarał! Jak ja nienawidzę polskiego… Jeszcze mam z tego maturę pisać… o bose, jak mnie to ma zachwycać kiedy to mnie nie zachwyca, kiedy ja nie mogę, o boże!

Na dworze znów pizga… nienawidzę zimy… lata też ale bardziej zimy… dał bym dupy za wieczną wiosnę… pierdolone kwiatki i takie tam inne pierdoły. Przystanek, autobus, w miarę luźno, przesiadka na tramwaj, w miarę luźno, przesiadka na autobus, kurwa, zatłoczony, kolejna rzecz której nienawidzę. Zakichane żółto-czerwone ikarusy którymi strach nawet więźniów wozić, pierdolona komuna, ale co zrobić, ja tego kraju nie wybierałem.
Szkoła… Piękny budynek za czasów PRLu, nowy tynk stara się dodać mu stylu… nieskutecznie… przy wejściu trzeba sobie pyknąć czipem… tia… tylko po co? I tak każdy zafajdany diler wejdzie bez pikania… Pierwsze miejsce do odwiedzenia to szatnia. Nawet jak jest lato i nie mam kurtki, szatnia musi być, ostatni bastion spokoju i normalności w tym zafajdanym budynku. Ale i stamtąd nas powoli wyganiają… na szczęście i tak kończę tą szkołę… i znów oglądanie tych mord… zarówno nauczycielskich, spitych albo ufajdanych toną maskary, jak i uczniowskich, spitych albo ufajdanych toną maskary… geografia? Żal mi tej kobiety, nie dziwię się, że ma problemy z piciem… zero opanowania nad klasą, zresztą nie ona jedyna, nie wiem co takich ludzi ciągnie do szkoły, i dlaczego każdy geograf ma jakieś problemy… Ponoć gimnazjalny wylądował na detoksie po amfie… wyglądał na kawał porządnego człowieka a na zapleczu potajemnie ciągał kreski…

Nauczycieli można przeboleć, z polonistycznym wyjątkiem, gorsze są niektóre zafajdane gęby uczniów… głównie tych bez szacunku dla innych, a tym bardziej nauczycieli… Olać to czy ktoś kogoś lubi czy nie, czy obrabia za plecami i takie tam pierdoły, ale chociaż podstawy kultury wypada mieć na tych lekcjach… czasami czuję się w takich sytuacjach staro… jak jakiś zgorzkniały zgred który poucza jak to kiedyś młodzież była wychowana i jak to Niemcy wkroczyli do Breslau… Powroty są równie tragiczne, choć trochę mniej, jakoś ta informacja, że jestem już wolny na te 16ście godzin poprawia humor. Wychodząc znów pykam, dyrektorka się nudzi i dorabia w ochronie stojąc przy wyjściu i sprawdzając czy pykamy….
Jak bym żył w ferdydurke... sam już nie wiem czy się mam śmiać czy płakać… Wracam ponownie tym klekoczącym ikarusem jak by to była jakaś zafajdana metafora mojego życia… Niby jadę ale co to za jazda, byle by do przodu, od przystanku do przystanku i jak nie wykituję przed końcem to będzie sukces… Ja pierdole, doszukuje się jakiś metafor, głębszych sensów w zakichanej jeździe autobusem a dostaję lufę z analizy i interpretacji zafajdanych wieszczów polskich wieszczów co to wielkimi poetami kurwa są…

Po powrocie najczęściej ponownie ląduję w kuchni przy kawie, w tle jazz… jestem jedyną osobą z mojej klasy i prawie jedyną z znajomych w tym przedziale wiekowym która słucha jazzu… znów czuje się pierdolenie staro, ale mam na to „całkowicie wyjebane” bo ta zafajdana trąbka, zakichane pianino i ukochany kontrabas to jedyne rzeczy trzymające mnie w miarę kształtnej kupie… jedyne rzeczy które wyciągają mnie z szarości świata… W ciągu dnia wlewam w siebie tyle kofeiny, że wakacje spędzam na lekach na nadciśnienie, mam złe przeczucia, że pompka mi pierdyknie przed czterdziestką… ale znów mam to gdzieś… przynajmniej do tej czterdziestki życie będzie życiem… choć na razie nie jest… Armagedon… Po tej zafajdanej kawie i tak idę spać… nie wiem czy to kawa już na mnie nie działa i jestem kofeino odporny czy to po prostu szkołą mnie aż tak męczy, że kawa jest już za słaba, ale śpię w cholerę, do wieczora jak ustawię sobie budzik gdy jest jakiś ciekawy film w TV albo i jeszcze dłużej… i znajdź tu czas na szkołę, znajdź czas na imprezy, znajdź czas na naukę… no dobra, na imprezę zawsze się znajdzie… tia… genialne i ambitne… olewać szkołę bo stawiam jednorazową imprezę ponad „moją przyszłość”… zawsze to wygląda tam samo, wizyta z kumplami, jak los da to w przyjemnym klubie bez techno łupania, wszyscy na około łoją browary a ja jak jakiś zafajdany staruszek krwawa mery, gin z tonikiem albo rum z wiśniowym zależnie od nastrojów… czasem mam wrażenie, że wpadłem nie w to towarzystwo do którego zostałem stworzony… noce spędzam na gadaniu o filmach i pisaniu pierdolonych pseudo-refleksyjnych pamiętniko-felietonah czy jak można to nazwać… A za 6 godzin czeka mnie polski i parę prac do napisania… nie wiem czy mi się chce, nie wiem czy umiem, w ogóle to ja już nic nie wiem… Licze tylko, że w losowaniu w końcu padnie szóstka dla mnie i będę mógł kupić sobie apartament w Sky Tower i olewać całą resztę grubym sikiem żyjąc z bankowych odsetek… Jak sobie jeszcze pomyślę, że z rana się obudzę i zapewne piękny sen który będę miał zderzy się z rzeczywistością to też mnie kurwica łąpie…

Na wyimaginowanym zegarze wybiła druga gdy klikałem zapisz i kończyłem pisanie tego tworu, bo nie wiem jak inaczej nazwać te werterowskie żalenie się i zawracanie duby bogu ducha winnym czytelnikom mojego bloga, o ile jacyś tutaj są, a pewnie i są. Takie coś jest do dupy, musze przewartościować sobie światopogląd bo inaczej nie da rady… czas na cotygodniowe wypady na bilard, ale najpierw czekam na listonosza z kasą…

wtorek, stycznia 22

Yo ho ho and the bottle of rum

* pyk *
Gusta człowiekowi to zmieniają się jak w kalejdoskopie... Czas niedawny, imprezowo jeszcze bliższy, porzuciłem wierność do Krwawej Mary na rzecz Gin & Tonic. Lecz i to po paru razach mi się przejadło, a dokładniej mówiąc przepiło… na ostatniej 18stce po jednym Ginie wypitym z lekkim trudem zaufałem barmanowi…
Nigdy nie ufaj barmanowi…
Ajrisz – 50ml likieru kawowego + 100ml vódki… - eksperyment który siadł na mojej wątrobie dość niewygodnie i dawał się we znaki przez godzinkę do dwóch. Kolejny eksperyment był już z wyboru, jak mam potem żałować to wolę żałować swoich wyborów a nie wyborów barmana. „Sok wiśniowy? Jest. Rum? Jest. To proszę wymieszać”… strzał w dziesiątkę który zasmakował gronie przyjaciół i zaowocował „kolejkę rumu z wiśniowym proszę”
Tak po za tym, to wróciłem do szkoły, do żywych, w końcu albo już… Jedyną nowością są cipy… chipy w nowych ID i teraz musimy sobie pykać wchodząc i wychodząc… zdeczka irytujące…
* pyk *

Fifteen men on a dead man’s chest
Yo ho ho and a bottle of rum
Drink and the devil be done for the rest
Yo ho ho and a bottle of rum

czwartek, stycznia 17

Buttered Car

Sztuka wojny paradoksalnej
Jest wiele paradoksów na świecie, głównie teoretycznych, na przykład paradoks bliźniąt czy paradoks dziadka.
Dzisiaj trafiłem na bardzo ciekawy paradoks dotyczący dwóch popularnych faktów.
1) Kot zawsze ląduje na 4 łapy
2) Posmarowana kromka zawsze ląduje masłem na dole
Co bardziej inteligentni już pewnie powiązali te dwa fakty i zadali sobie tajemnicze pytanie:
Co się stanie, gdy do kota przyczepimy posmarowaną kromkę i upuścimy z pewnej wysokości?
Efekt może być dwojaki takiego eksperymentu. Bardziej radykalna wersja mówi o pojawieniu się anty-grawitacyjnego zjawiska. Kot zbliżając się do ziemi zaczął by zwalniać po czym zawisł by odrobinę nad ziemią i zaczął obracać się w okół poziomej osi z przyśpieszeniem tak by zarówno łapki jak i masło znalazły się po tej właściwej stronie. Niestety ten wariant wymaga dodatkowej energii co jest sprzeczne z prawem jej zachowania.
Druga wersja mówi, że kot upadnie na cztery łapy i natychmiastowo przewróci się na grzbiet. Jednakże, ta sytuacja zakłada, że w powietrzu siła grawitacji kocich łapek jest silniejsza od maślanej lecz już na ziemi maślana chęć ufajdania dywanu jest większa od swojej anty-siły. Ta sytuacja daje nam kolejne pytanie - co jest silniejsze: kocia chęć poruszania się na czterech łapach czy maślana miłość do futrzanego dywanu. Oczywiście możliwa jest przeciwna opcja - najpierw z ziemią zetknie się tost po czym kot przeturla się na cztery łapy. W obu przypadkach zakładamy, że kot wychodzi cało z eksperymentów.

A jeżeli chodzi o moje życie - choruję, umieram, antybiotyk, sen, herbatka, cytrynka, antybiotyk, tragedia, chcę wyzdrowieć...

poniedziałek, stycznia 7

Syndrom tygodnia po...

Sztuka wojny noworocznej
No no, nowy kalendarz, nory rok, aż czuć tą bijącą noworoczność na mieście. I ten zapach nowego roku odfoliowanego i świeżo wyjętego z opakowania, ahh...
Jak minął sylwester? Pewnie dobrze, czuję się dumny że byłem w stanie powiedzieć - "Czuję się źle! Nie nalewaj mi Mateusz, więcej nie piję w tym roku!" Na marginesie dodam, że było to przed 23:oo 31 grudnia ;) Swoją drogą, do dziś zastanawiam się, jak dałem się przekonać, by kupić szkocką... przecież od dawna wiem, że łiskacz mi nie podchodzi (wyjątek - wyjazd do Sopotu) choć nie powiem, bym swojej części nie wypił... Na stoisku postanowiliśmy po eksperymentować i zamiast Bolsa Blue kupiliśmy... Melon... Kolorek zielonego Kamikaze jest cudowny a sam drink równie smaczny, mam wrażenie, że następnym razem trzeba będzie wypróbować pozostałe dwa kolorki Kamikaze a potem kto wie :D Ale nie o chlaniu mam zamiar pisać...

Studniówka się zbliża... łolaboga, lekki stres bierze, większy niż przy pseudo próbnych maturach z grudnia. Niby wszystko mam gotowe ale boli mnie jedna rzecz - kapelusz fedora w gangsterskim stylu Ameryka lat '30... mam huśtawkę nastrojową, raz kupuję a raz nie... dylemat tragiczny :P

Tak na zakończenie, z okazji Apollo 13 na Polsacie: