niedziela, lutego 7

Dancing with Smurfs

Jeszcze w zeszłym roku miałem okazję być na jednym z pierwszych pokazów filmu który był na tapetach od paru ładnych miesięcy.

Avatar - najlepszy film Jamesa Camerona od czasów Titanica (plus dla tych, co wiedzą gdzie jest haczyk w tym zdaniu ;)


O filmie było głośno już od dawna. Scenariusz powstał ponad 12 lat temu. Gdy James Cameron chciał za pierwszym razem zrealizować ten film, został wyśmiany, ponieważ jego wizja nie była przystosowana do ówczesnej technologi. Mówi się, że Avatar jest filmem rewolucyjnym. Moim zdaniem tak na pewno jest - tylko rewolucja jest wyłącznie technologiczna.

Fabularnie film nie poraża. Nie mamy tutaj genialnej historii przykuwającej uwagę na wiele dni. Ot prosta klasyka. Tak prosta, że już musiała się kiedyś pojawić, a fakt ten bardzo ładnie wyśmiano. Były marines który najpierw ma infiltrować wioskę tubylców z czasem się zakochuje w jednej z nich i zmienia stronę konfliktu. Cliché ale znośne. Tak czy siak, gdy jest się za pierwszym razem w kinie, fabuła nie stanowi największego problemu. 

Na awatarze byłem oczywiście na seansie 3D - skoro film ma być rewolucyjny właśnie z tego powodu, nie widzę możliwości iść na klasyczne 2D.  Operowanie wielowymiarowością jaką zaserwowali nam twórcy jest idealne. Właśnie czegoś takiego oczekuję od filmów 3D. Nie jest to nic nachalnego. Pięknie przewija się przez cały film. W paru momentach widać, że sceny były ustalone tak, by pokazać wymiarowość, ale nie jest to sztuczne. Kolejną zaletą jest WIELO-wymiarowość. Dawniej, gdy film był 3D z reguły ograniczało się do do planu przedniego, planu głównego i tylnego. Tutaj mamy do czynienia z całym spektrum planów. Jest to bardzo naturalne w odbiorze, nie licząc samej wady technologi okularowej zastosowanej w nie-IMAXowych kinach (o niej na końcu)

W tym poście możecie obejrzeć pierwszą z pięciu części dokumentu "making of avatar". Opisują w nim całą rewolucyjną technologię zastosowaną w tym filmie. To co mi się najbardziej podoba, to zrezygnowanie z obróbki komputerowej po nakręceniu filmu lecz tworzenie wczesnej wersji w czasie rzeczywistym. W skrócie - aktorzy latali sobie w swoich kolorowych wdziankach po wirtualnym planie zaś reżyser już wszystko oglądał po przetworzeniu, zamiast stalowej belki widział konary, zamiar latających piłek strzały. Dodatkowe rozmieszczenie znacznej liczby czujników umożliwia poprawianie kadrowania scen już w fazie postprodukcji przez umieszczenie w środowisku 3D wirtualnej kamery.
Ów feler wersji 3D to działanie okularów. Z reguły w multiplexach nadal jest to klasyczna zasada, jedno oko niebieskie, drugie czerwone, co prawda, już nie tak perfidnie ostre kolory, ale nadal na szkłach widać zabarwienie. To właśnie to zabarwienie sprawia, że boczne brzegi filmu delikatnie łapią te odcienie . Nie jest to wada poważna, i jak się o niej nie myśli, to nie stwarza problemu.

Wizytę w kinie na Avatarze polecam KAŻDEMU, ale tylko w wersji 3D. Jak ktoś ma dodatkowo IMAXa pod ręką to tym bardziej. Jak mi się uda, to za dwa tygodnie postaram się dorwać bilet na Avatara właśnie w IMAXie. Powiem na zakończenie jeszcze, że zdecydowanie zaopatrzę się w w wersję DVD. Choć brakować będzie mi na niej 3D zaś telewizory 3D to wciąż wielka nowinka techniczna.

Film wart samych widoków ;)

Brak komentarzy: