poniedziałek, grudnia 31

Armagedon o.O

Sztuka wojny noworocznej

I znów... zbliża się... powolnym lecz stanowczym krokiem... Armagedon... ewentualnie nowy rok, jak kto woli, ale ja trzymam się tych mhrocznych klimatów i jak co roku, od czasów Nostradamusa, liczę, że w końcu tym razem się uda i obok sztucznych ogni będą spadające meteoryty, wybuchające wulkany i ogólnie - że w końcu ten koniec świata, tak długo zapowiadany, nadejdzie a z nim gorszy od sądu najwyższego - sąd ostateczny... choć pewnie i tak znajdą się cwaniaki z układami którzy sobie załatwią apelacje, odroczenia i zwolnienia lekarskie...

Wypadało by podsumować jakoś ten rok, ponieważ jest to notka noworoczna na bloga, podsumowanie roku będzie tylko z czasu blogowego a...

Rok blogowy był dość krótki... Sztuka Wojny wystartowała na początku października, a więc czwarty i ostatni kwartał tego roku. Blog to jest mój kolejny i na razie nie pobija rekordów istnienia (rok z blogiem.pl) ale na pewno najwygodniej mi się go pisze, wręcz z przyjemnością. W końcu znalazłem taką formę jakiej szukałem i, dopomóż Bóg, będzie się pisać dalej. Jak widać treść jest dość mieszana, przeplatam moje opinie co do niusów ze świata (głównie dzięki niusom z gazety.pl) z pierdołami o swoim życiu czy moją ubogą twórczością filmową czy tam fotograficzną. Oczywiście jako kinomaniak albo kinoholik nie mogłem nie komentować filmów które przyszło mi obejrzeć i tym sposobem na blogu najwięcej jest chyba tekstu o ciekawych, mniej lub bardziej, filmach. Czasami obawiam się, że jakiś film opiszę dwa razy, trzeba będzie w końcu gdzieś notować filmy już skomentowane.

W tym miejscu trzeba na chwilę wyskoczyć na drugą stronę firewalla, ponieważ przebrnąłem przez połowę października i dotarłem do najlepszego tygodnia w moim życiu - 13-18 październik - klasowa wycieczka do Sopotu... Zawsze będę pamiętał popijanie whiskey w pociągu kielonek za kielonkiem w imię koleżeństwa (pozdrawiam "sponsora" ów flachy Macieja ;), co wieczorne spotkania w naszym specjalnym pokoju, pogawędki o życiu przy procentach i sheeshy, no i zawsze w pamięci zostanie ostatnia noc - bo z reguły ostatki są zawsze najlepsze.

Tu robimy chwilowy wskok przez firewalla by znów wyskoczyć na drugą stronę.

Pod koniec miesiąca zmarł lokator, niby wiadomość smutna ale... nie do końca, prawdę mówiąc dla mnie całkiem przeciwna... W końcu rozpoczęły się zabawy remontowe w moim przyszłym mieszkaniu... Sprzątanie trwało aż do połowy grudnia, kiedy to doniośle wywaliło się wszystko i aktualnie posiadam gołe ściany, trochę kasy na remont i tyle... przydałby się jeszcze ktoś do remontowania...

Jeżeli chodzi o kinowe spojrzenie, listopad był dla mnie hojny, głównie za sprawą kolekcji filmów Tarantino wraz z Dziennikiem, jakim był bym fanem Quentina gdybym przeszedł obok takiego czegoś obojętnie... Nawet potym samodzielnie zaopatrzyłem się w Death Proofa by powiększyć swoją kolekcję.

Z blogowego punktu widzenia ten miesiąc był średni, wszak tylko 7 wpisów, czyli coś nie teges, ale tak to jest, że w branży czasem są zastoje, ten spowodowany był wystawianiem zagrożeń i ocen... jak ja nienawidzę niemieckiego...

Grudzień to całkiem inna beczka. Miesiąc dość ciekawy, z uwagi na święta i nie tylko. Na wstępie matury, potem mikołaj i moja chora twórczość alchemiczna oraz poetycka, pozostawiam tą drugą bez komentarza.

Teraz zaś szykuję się do sylwestra, ponowne spotkanie z Jackiem Danielem i innymi, bardziej gadatliwymi znajomymi. Że człowiek się na błędach uczy będzie umiar, bo wtopy być nie może, nawet mimo tego, że Warren say it, we do it. I w duszy liczę, że te moje noworoczne wypociny przeczyta jakieś większe grono ;]

p.s. Pozdrowienia od Jacka Daniela:


Brak komentarzy: