środa, grudnia 2

Weekend dla MÓZGu & ducha I

dla MÓZG'u

Improwizacja - 1. wykonywanie czegoś, np. utworu muzycznego, bez przygotowania; też: rzecz tak powstała i wykonana
2. działania podejmowane bez przygotowania i planu; też: rezultat takich działań

-SJP PWN

Po raz drugi miałem okazję uczestniczyć w MÓZG Festiwalu (rok temu zwanym Muzyka z MÓZGu) Niestety podobnie jak rok temu, działania politechniczne uniemożliwiły mi uczestniczenie w pełni na festiwalu i miałem przyjemność być tylko na 3cim i 4tym dniu. Mimo wszystko, była to przyjemność wielka dla której warto było odwiedzić Bydgoszcz.

Mój dzień pierwszy festiwalu rozpoczął się od dotarcia na ostatnie dwa utwory wrocławskiego zespołu Małe Instrumenty grającego na instrumencikach - zabawkach. Obie kompozycje jakie miałem okazję wysłuchać były wciągające i na swój sposób oczarowujące słuchaczy. Drugim artystą tego dnia był francuz - Arnaud Rivière - wykorzystywał on stół mikserski, rozmaite metalowe płyty, sprężyny, kable, anteny, przewody i kto wie co jeszcze do generowania rozmaitych fal mniej lub bardziej melodyjnego hałasu o rozmaitym natężeniu. O ile fragmentami wynajdywałem w tym muzykę w szerokim tego słowa znaczeniu, o tyle częściej było to dla mnie 'granie' na czuja - pełna improwizacja - ale bliższa dziecku które dostało instrument do ręki i sprawdza jakie dźwięki wyda w danych okolicznościach niż 'typowej' improwizacji muzycznej.

Przed ostatnim zespołem miał miejsce mały performance - "Czytanie" wymyślone przez ZbyZiel'a. Został on bodajże całkowicie wymyślony na miejscu, nie znajdował się w planie dnia. Pojedynczo na scenę wyszło sześciu czytających. (Zamiara, ZbyZiel, Woźniak, Gruse, Pleszyński, Janicki) którzy zaczęli czytać, prawdopodobnie to, co pierwsze wpadło im w ręce - jedna umowa, pięć książek. Pleszyński w pewnym momencie postanowił czytać nie ogółowi, lecz konkretnym osobą, wskazując palcem, zwracając do nich twarz, niemalże schodząc ze sceny. Gdy na scenie pozostały już tylko dwóch czytających ktoś z widowni rzucił - "przepraszam, ale było niewyraźnie. Czy moglibyście jeszcze raz przeczytać?" Performance ten był dla mnie bardzo interesujący. Najbardziej właśnie żal mi dwóch pierwszych dni festiwalu, gdyż one zawierały wszystkie tego typu wydarzenia.
Na zakończenie części teatralnej wystąpił kwintet Mazzoll, Dobie, Wanders, S.Janicki, Q.Janicki. Wstęp Mazzolla oraz zawartość jednodniówki festiwalowej zdradziła, że kwintet na wstępie zaczął od tematu który przewinął się na koncercie pogrzebowym śp. Jacka Majewskiego - współzałożyciela MÓZG'u. Cały czas mieliśmy doczynienia z bardzo przejrzystym graniem tylko spacerowanie Mazzolla po scenie trochę rozpraszało. W pamięci zapadną mi dwa momęty - pierwszym jest wręcz demoniczna partia perkusji Qby Janickiego która zakończyła się, gdy jedna z pałeczek wymsknęła się w stronę publiczności, co powstrzymało Qbę przed rozniesienie budynku w piach. Drugim pamiętnym momentem była solowa partia Jon'a Dobie'go na gitarze, potężna, zaskakująca i zaskakująco powstająca, jak gdyby Jony miał już dość grania w tle i postanowił mocnym, pewnym krokiem wejśc przed szereg. 
Zakończeniem dnia był koncert Mihuyaki już w samym MÓZG'u. Bardzo ładna muzyka, ale tutaj z ręką na serci, za wiele wypowiedzieć się nie mogę, wszak w MÓZGu po raz ostatni byłem prawie rok temu więc trzeba było poprowadzić parę rozmów.

Dzień czwarty (mój drugi) festiwalu rozpoczął się pod znakiem prof. Shaeffer'a, cytując festiwalowy przewodnik:
Prof. Sheaffer mimo swej rozległej twórczości, przeciętnemu widzowi kojarzy się jako: a) twórca zagraniczny b) prawdopodobnie już nieżyjący.
O dziwo dokładnie takie właśnie miałem skojarzenia przeglądając repertuar pobieżnie. 80cio letni fortepianista zaserwował nam oszałamiający spektakl teatralny. Na scenie po za fortepianem i oczywiście Bogusławem Szaefferem mamy trójkę znanych serialowych aktorów (co było dla mnie wielkim zaskoczeniem) - Anna Maria Piróg-Karaszkiewicz, Marek Frąckowiak oraz Waldek Obłoza. Spektakl po części improwizowany, z udziałem częściowym widowni (pani Anna połowę swojej roli odgrywała siedząc na tyłach publiczności) W pewnym momencie na scenę zostało wyciągniętych czterech widzów do odegrania fragmentu sztuki. Surrealistyczne przedstawienie "o czym my tu rozmawiamy? O kulturze!" dość chaotyczne ale wciągające widza, nie ma miejsca na dłużyznę, na znudzenie. 90 minut mija w szybkim tempie skwitowane dość poważnym monologiem na koniec. Aż żal, że są małe szanse, bym jeszcze kiedyś obejrzał ten spektakl (chyba, że uda mi sie potajemnymi drogami dorwać nagrania jakie stworzyli kamerzyści MÓZGu)

Na drugi ogień tego dnia w teatrze pojawił się kwartet pod przewodnictwem Tomasza Pawlickiego w składzie Górewicz, Węcławek, Q.Janicki, Pawlicki. Przez cały czas ich występu mieliśmy na scenie skrzypce przepięknie rozbudzane do grania przez Łukasza Górewicza. Qba Janicki, który miał okazję dzień wcześniej wyżyć się na scenie, grał tym razem trochę spokojniej jednak nadal zdecydowanie. Osobą która wychodziła na pierwszy plan nie tylko instrumentalnie ale wręcz choreograficznie był Tomek Pawlicki, który, jak na fortepianistę przystało, w luźnej białej koszuli miotał się nie tylko przed klawiszami ale czasem wręcz na około całego instrumentu. Jedynie basista - Patryk Węcławek nie zapadł mi w pamięci. Występ został zakończony solowym krótkim utworem w wykonaniu Górewicza dzięki czemu dzień drugi miał ciągle stu procentowy poziom zadowolenia.

Zakończeniem teatralnej częsci ostatniego dnia było trio zagraniczne w składzie Aleksander von Schlippenbach (fortepian), Evan Parker (saksofon), Paul Lovens (drumsy) Wstęp zespołu był bardzo bliski klasycznemu jazzowi lecz po pewnej chwili dały znać o sobie improwizatorskie nuty. Wielkimi brawami został nagrodzony Parker za imponującą solówkę z saxem sopranowym na oddechu permanentnym. Zastrzeżenia mogę mieć tylko do jednego momentu gdzie genialnie grającemu von Shlippenbachowi, którego fortepian wręcz zdawał się pędzić niczym dziki mustang towarzyszyła całkowicie niepasująca perkusja. Na finał, pod przytłaczającą lawiną oklasków trio uległo i dało krótki bis, który również był wisienką zwieńczającą festiwalowy tort.
Na zakończenie dnia afterparty z MÓZGu z udziałem The Cyclist i DJ Grzanko muzyKant. O ile pierwsza część grania była dla mnie bardzo wciągająca o tyle już po zejściu ze sceny Cyklistów sam DJ mnie nie zachwycił.

Suma sumarum, dwa dni warte były swojej ceny i całej otaczającej męczarni temu towarzyszącej. Genialna sztuka z MÓZGu dała mi kopa emocjonalnego na parę długich tygodni, a to było zdecydowanie mi potrzebne w tym okresie.
Na zakończenie podziękowania dla M.W. za zaproszenie na festiwal, S.J. za załatwienie wejścia oraz znalezienie czterech kątów do spania w kultowym miejscu, St.S. za zajęcie się mną przez te trzy dni oraz pokazanie kawałka bydgoskiej sztuki no i eM-White'owi za towarzystwo.

Brak komentarzy: