Rad z wiatru, heroj żagiel rozpiął, i był wzdęty.
Siadł u steru i biegle przez ciemne odmęty
Łódź kierował- Homer, Odyseja
Pod namiotem, na świeżym powietrzu człowiek śpi zawsze miło i przyjemnie (o ile nie lata żadne robactwo na około), tak więc mimo ciężkiego dnia poprzedniego i 5 godzin w pociągu wstałem skoro świt, albo trochę później, ale przed 7:00 na pewno. Smaczne i obfite śniadanie na świeżym powietrzu łechtało nasze (moje i Taty) hedonistyczne zachcianki. Tak dobrze przygotowani zabraliśmy się za szykowanie naszej łódki.
Mimo, że męcząca, zabawa była dla mnie przednia, choć na początku strasząca. Ale miałem prawo się bać, gdy żaglówka jedną burtą witała się z wodą, a ja po przeciwległej w ramach balastu wystawałem w 80%. Gdy już się przyzwyczaiłem z faktem, że to tylko tak groźnie wygląda i wywrotka zbytnio nam nie grozi adrenalina i chęć prędkości wzięła swoje, choć mimo przyzwoitego wiatru musieliśmy trochę odpuszczać ze względu na mizerny, 135kg balast jaki z tatą tworzymy.
Mimo wszystko, ten dwu dniowy wypad zaliczam do bardzo udanych. Po za emocjami, spalonymi rękoma i wymęczonymi dłońmi przywiozłem do domu parę wspomnień m.in. o wpieprzaniu się łódką na mieliznę czy tonących okularach, ale przede wszystkim zaraziłem się zamiłowaniem do żagli ;)
Historie żaglowe Taty pod tym linkiem.